Offroad po Tajdze, czyli ślady Sybiraków na końcu świata. Rosja, Kolej Transsyberyjska.

Zabrali ich w środku mroźnej, lutowej nocy dając kilkanaście minut na spakowanie całego dobytku. Pięcioro małych dzieci, ojciec i matka, w 8 miesiącu ciąży bliźniaczej. Po miesiącu podróży na wschód, w wagonie bydlęcym, bez ogrzewania i jakichkolwiek wygód, podobno z powodu zbyt ciężkiego pociągu, który i tak ciągnęło kilka lokomotyw- ich wagon został odłączony. W ostatniej chwili przed porodem.

Na 6 lat zamieszkali w Neyi, w lesie na przedpolu Tajgi. 


 

Był to pierwsza zsyłka Polaków z Kresów Wschodnich w czasie II Wojny Światwej. Data 10 lutego 1940 roku, dzień wyruszenia pociągiem na wschód, zapisała się w pamięci 220 tysięcy osób jako pierwszy dzień nowej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której dopiero mieli się nauczyć żyć- jako przymusowi robotnicy we wrogim państwie, jako zesłańcy za karę bycia Polakiem.

Po 77 latach też przyjechaliśmy do Neyi. Dobrowolnie, a nawet więcej- płacąc! za miejsce w drugiej klasie, z wyżywieniem i klimatyzacją. Przyjechaliśmy coś sprawdzić? Coś zobaczyć? Przekonać się o czymś? Neya funkcjonowała w naszej świadomości jako odległa, praktycznie bajkowa mieścina, o której czasami wspominała nasza babcia, mająca właśnie tą tajemniczą miejscowość wpisaną w dowodzie jako miejsce urodzenia. Kazimiera i Kazimierz. Swojego brata bliźniaka nigdy nie poznała, zmarł po kilku miesiącach życia w Neyi.

O tym, jak wyglądało nasze przywitanie z tym miejscem mogliście już przeczytać w poprzednim poście: https://pitupitu.net/leo-w-krainie-maszy-i-niedzwiedzia-czyli-neya-transsyberian-stop1/.

Teraz czas na dzień drugi. Jeden z takich dni, które pamięta się ze szczegółami do końca życia.

 

1. Pomnik Sybiraków na cmentarzu w Neyi

Jeszcze w Polsce, mailowo z rosyjską przyjaciółką rodziny, tłumacząc cyrylicę na Google Translatorze rozmawialiśmy o tym, jakie mniej więcej miejsca związane z Sybirakami moglibyśmy zobaczyć. Jeśli oczywiście będzie taka możliwość. To, co chcieliśmy odnaleźć to po prostu "gdzieś w lesie" z opowiadań, bez kierunkowskazów czy przewodników; miejsca, o których miejscowi i władze raczej woleliby zapomnieć.  Nie nastawialiśmy się, że uda się zobaczyć wyjątkowo dużo, samo bycie w Neyi i "szukanie" to już było jakieś totalnie surrealistyczne przeżycie. Zobaczyć koniec świata z naszych wyobrażeń na własne oczy.

Pani Tamara, nasza bezinteresowna, bardzo zaradna opiekunka z Neyi stanęła na wyżynach organizacyjnych możliwości i skombinowała nam nie wiadomo skąd, duży osobowy samochód z kierowcą, którym cała nasza ferajna mogła się przemieszczać. Był to duży plus dla całej sytuacji, bo do końca nie było wiadomo czy się uda coś załatwić.

Na mega zmęczeniu (założyliśmy, że pójdziemy spać, gdy się ściemni, ale "niestety" trafiliśmy na białe noce!) wsiedliśmy z samego rana do busika i daliśmy się gdzieś wywieść:) Okazało się, że pierwszy punkt wycieczki stanowił położony niedaleko Neyi prawosławny cmentarz, na którym dokładnie 10 lat temu oficjalna delegacja Sybiraków odsłoniła kamień upamiętniający zesłanych w to miejsce Polaków. Wśród delegacji byli członkowie naszej oraz innych rodzin zesłanych tu razem, a także ich potomkowie. Napis na kamiennej tablicy brzmi: "Pamięci Polaków pozostałym w Nejskiej ziemi w 1940-1946 i wdzięczności mieszkańcom rejonu". Nasza Ciocia, która przyjechała tu jako kilkuletnia dziewczynka, niejednokrotnie powtarzała, że Rosjanie mieszkający w okolicy byli dla nich w większości bardzo dobrzy i starali się nawet pomagać w tym niespodziewanym losie, którego genezy i powodu nikt nie rozumiał.

IMG_7029

Pod pomnikiem, w imieniu rodziny, zapaliliśmy znicze przywiezione w bagażu jeszcze z Polski! Oczywiście stan naszej wiedzy o wyposażeniu miejscowych sklepów był zerowy (niesłusznie zakładaliśmy, że nic tu nie będzie).

Leo doznał w tym miejscu jakiegoś dziwnego natchnienia. W pewnym momencie, uderzył się w stalową kłódkę i zaczął płakać, na pocieszenie dostał od Pani Tamary kilka cukierków. I co zrobiło moje pochłaniające każdy napotkany cukier na drodze dziecko? Położyło je na pomniku...

IMG_7046

Nie wiem, skąd wiedział, że w Rosji panuje taki zwyczaj, że zmarłym na cmentarzu zostawia się cukierki. Jeden zresztą już tam leżał, gdy przybyliśmy tego poranka- może stąd ta myśl? Tak czy inaczej, zszokował nas i rozbudził po całej nieprzespanej nocy. Pełni zdziwienia wpakowaliśmy się z powrotem do naszego busika.

Pani Tamara mówiła nieco po polsku, a moja Ciocia, która była z nami, trochę po rosyjsku. Na tyle więc o ile mogliśmy, dogadywaliśmy się, ale zdarzało się, że kompletnie nie wiedzieliśmy gdzie i po co jedziemy, albo o co chodzi. To, czy coś uda nam się tego dnia zobaczyć zależało od wielu czynników, w tym pogody i pamięci najstarszych w okolicy staruszków, którzy jeszcze mogli pamiętać miejsca związane z historią naszej rodziny. Pani Tamara nie była obecna podczas całej wycieczki delegacji 10 lat temu więc sama dokładnie nie znała wszystkich tych miejsc.

Taką właśnie sytuacją, gdy za bardzo nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy był następny punkt dnia.

 

2. Wizyta u Anny Nikołajewny Szibajewej (rocznik 1926)

Nasz Volkswagen zatrzymał się po kilkunastu minutach drogi pod miejscową szkołą. Tam na pokład zabraliśmy jeszcze jedną osobę- koleżankę Pani Tamary, która wiedziała, gdzie mieszka pewna staruszka.

Pani Tamara zrobiła nam niespodziankę i popytała w miejscowości o ludzi, którzy mogliby pamiętać tamte czasy. Udało jej się namierzyć niezwykłą osobę.

Шибаев Анна Николаевна (Shibaev Anna Nikolaevna) mieszka sama we wsi Еленский (Eleńsky) i w 2017 roku miała 91 lat. W codziennych obowiązkach i życiu pomaga jej sąsiadka. Bez niej nie dałaby rady utrzymywać malutkiego, przydomowego ogródka czy chociażby zrobić pranie.

Gdy pełni zdziwienia i zaciekawienia wysiadaliśmy przed drewnianą, zabawnie kolorową chatką, wydarzyło się coś czego w życiu się nie spodziewaliśmy - Pani Anna zaprosiła nas do swojego domu. Prawdziwa, stara, rosyjska chata, z zasłonami zamiast drzwi, z olejowaną podłogą, dywanami na ścianach, serwetami na wszystkich meblach i kredensem pełnym rodzinnych portretów oraz kryształów. Domek był malutki, bardzo skromny,  jednocześnie porządny i wyszorowany do białości.

IMG_7056

Kuchnia w domu Pani Anny

Już w środku, Pani Tamara wyjaśniła nam, że Pani Anna była koleżanką naszej prababci z pracy! To było coś niesamowitego.

Zesłani na przymusowe roboty w tym rejonie Sybiracy musieli pracować w lesie. Jadąc tu zwróciłam uwagę, że przez kilka ładnych godzin od świtu do wyjścia z pociągu krajobraz był praktycznie jeden- gęsty las. Las jest tutaj głównym dawcą chleba od wieków. Wszystkie pokolenia zajmują się prawie tylko przemysłem drzewnym (sami nawet mieszkaliśmy w internacie "szkoły drzewnej"). W czasach wojny, Pani Anna po prostu chodziła do pracy, jak prawie wszyscy tutaj w okolicy zajmując się którymś z elementów łańcucha dostaw drewna. Zesłani w 1940 roku Polacy, chcieli czy nie, musieli pracować dla Rosjan i razem z nimi. Zapłatą było minimalne wyżywienie i zapiski o pieniądzach w książeczkach. Oczywiście nigdy nie zobaczyli żadnych pieniędzy za lata pracy przy wyrębie drzew.

Rozsiedliśmy się na kanapie i krzesłach, a Pani Anna usadowiona na samym środku domku wysłuchała kim jesteśmy i po co przyjechaliśmy, po czym z werwą zaczęła opowiadać. Biorąc pod uwagę jej wiek, oraz to, że z niewyraźnego rosyjskiego Pani Tamara na bieżąco tłumaczyła nam na łamany polsko-ruski, niestety wiele z tego nie rozumieliśmy. Ależ żałowaliśmy w tamtej chwili, że od dziecka nie uczyliśmy się rosyjskiego! Nawet nie mogliśmy zadać sensownych pytań, bo nie do końca rozumieliśmy sens jej wypowiedzi:/ Nagraliśmy dużą część tego co mówiła i po powrocie w domu mogliśmy nieco z tego odtworzyć.

DCIM136GOPRO

Pani Anna opowiadająca nam o prababci, z którą pracowała w lesie. Z tyłu Pani Tamara, nasza opiekunka.

Pracowały z babcią Maria (na którą mówiła "Mania") oraz z niejaką Szurą, inaczej Saszą w trójkę. Szura była motorniczym (?), Mania pomocnikiem, a ona pracowała w lesie przy wyrębie drzew.

IMG_7053

Kobiety przyjaźniły się i sumiennie pracowały. Gdy Polacy wyjechali, przewieźli resztę załogi do Totomitsa (Тотомица Obwód Kostromski nad rzeką Neją) do baraku: "Tam mieszkaliśmy, tam nam postawili namiot i tam spaliśmy. Nie spaliśmy w posiołku, ale w lesie. Nas było dużo, starcy też byli. Piły były duże, elektryczne, po 32 kilogramy, a my dziewczynki młode i musieliśmy je nosić na biodrze, plecach."

DCIM136GOPRO

Wersja Pani Anny jest tożsama z tym, co wiedzieliśmy wcześniej- "Mania" jako świeżo upieczona mama bliźniaków nie mogła ciężko pracować w lesie i zajmowała się "jedynie" noszeniem korespondencji z posiołka (osady w lesie, gdzie mieszkali) do biura- codziennie 30 km rano i wieczorem. Możliwe więc, że nazywali ją pomocnikiem.

Pani Anna na drugim planie oraz sąsiadka, pomagająca jej w codziennych sprawach.

 

 

3. W poszukiwaniu posiołka

Następną osobą, którą mieliśmy odwiedzić była tym razem znana nam z opowiadań  Гусева Лидия Александровна (Guseva Lidia Alexandrovna), staruszka która już 10 lat temu pomogła między innymi mojej rodzinie odnaleźć w lesie miejsce, gdzie nigdyś mieszkali. Zaprowadziła wtedy całą grupę do lasu i wskazała miejsce, gdzie od dziecka zbierała grzyby bo wiedziała, że to właśnie tam kiedyś stały baraki z Polakami.  Taką małą leśną osadę nazywano "posiołkiem".

DCIM136GOPRO

Mąż, który ostatnim razem pomógł Pani Gusiewej dojść do posiołka, niestety już nie żył. Zaanonsowani wcześniej przez Panią Tamarę przybyliśmy, przekazaliśmy prezent oraz pozdrowienia od naszej rodziny z Polski i wyruszyliśmy razem w drogę.

IMG_7073

Magiczna transformacja:

IMG_7083

tutaj jeszcze normalna starsza Pani...

...i za pomocą czarodziejskiej chusty zmienia się w rosyjską babuszkę! 😉

IMG_7075 IMG_7076

Dziarska babcia wskoczyła na przednie siedzenie busa i rozpoczęła nawigację. Byliśmy bardzo podekscytowani. Już zaraz mieliśmy zobaczyć na własne oczy miejsce, gdzie przez lata mieszkała spora część naszej rodziny, miejsca, które na zawsze pozostawiło ślad w nich, a także bez wątpienia w ich potomkach.

Wyjechaliśmy z Neyi i po kilkunastu minutach wjechaliśmy w las. Krążyliśmy dość długo, staruszka albo nie mogła sobie przypomnieć drogi albo szukała optymalnego wjazdu. Drogę umilało nam odwieczne discorusko w głośnikach, nie dające zapomnieć gdzie jesteśmy.

W końcu skręciliśmy w jakąś boczną leśną ścieżkę, i po kilku minutach usłyszeliśmy wielki zawód i jęk. Niestety, z powodu ostatnich deszczów dalsza droga była nieprzejezdna dla naszego dostawczaka. To był dokładnie ten moment, który udało mi się niechcący uwiecznić na filmiku:

 

Byliśmy bardzo przygnębieni tą informacją- gdyby udało się dotrzeć do samego źródła opowieści, byłaby to wisienka na torcie naszej wyprawy. Drogi jeszcze przed nami było sporo, według Pani Gusiewej około 5 kilometrów. Staruszka nie dałaby rady przejść jej na piechotę, a za bardzo nie potrafiła wytłumaczyć jak mamy iść dalej. Już sama ta droga samochodem bardzo ją zmęczyła, i nie mogła dłużej kręcić po lesie. Musieliśmy zawrócić i niepocieszeni odwieźć Panią Gusiewą, nasze jedyne źródło tej cennej informacji do domu.

W dość podłych nastrojach wsiedliśmy do samochodu, Leo usnął po drodze a niestrudzona Pani Tamara zaczęła gorączkowe wydzwanianie ze swojego ultrawielkiego telefonu w poszukiwaniu rozwiązania.

 

4. Sorog dziewiaty i stary tartak

Gdy odwieźliśmy Panią Gusiewą do domu, przypomnieliśmy Pani Tamarze o określeniu "sorog dziewiaty". Słyszeliśmy często tą nazwę, jako dokładne określenie miejsca pracy prababci i pradziadka. Pani Tamara długo się zastanawiała, o co może chodzić, i w końcu doszła do wniosku, że może być to stara, nieczynna bocznica kolejowa w obrębie nr 9 w Neyi.

DCIM136GOPRO

Zwiedzieliśmy dokładnie pozostałości po miejscu, dokąd z lasu musiała codzień chodzić prababcia aby składać meldunki. Drewno z lasu było transportowane rzeką Nejką, następnie przewożone na tą bocznicę i dalej wysyłane w świat już koleją.

35196221_10215051975509489_5723602482416844800_n 35283746_10215051923668193_7635233417310765056_n 35164830_10215051923388186_6441323747013033984_n

Idąc za ciosem Pani Tamara znalazła jeszcze stary tartak. Obecnie to główne, wydawałoby się, w okolicy centrum przemysłu raczej nie napawa optymizmem. Skojarzyło mi się z naszymi stoczniami- ogromny, aktualnie niezagospodarowany teren, pamiątka po dawnych czasach świetności, teraz rozczłonkowany i użytkowany w mikro skali. Poszczególne hale i hangary wynajmują prywatnie ludzie. Ogromne, stare maszyny i samochody zrobiły na nas olbrzymie wrażenie. Jak jakieś zamrożone w czasie transformersy czekające na sygnał do akcji. Chyba nie muszę dodawać, ze ta wizja szczególnie spodobała się naszemu niespełna trzylatkowi;)

35242233_10215051920948125_6075735477942484992_n 35118960_10215051920908124_6992577297601527808_n 35200395_10215051922268158_6431004942055505920_n 35267210_10215051923148180_2618188372601995264_n

Po tych emocjach należał nam się lunch;) oczywiście w nieśmiertelnym barze Komfort!  Zupa szczi (kapuśniaczek), kotlety z ziemniaczkami na malutkich talerzykach jak do deserów, ogórki (którymi obsesyjnie zajadał się nasz maluch) i oczywiście kompocik. To było bardzo dobrze wydane 6 zł! ;)))

Od czasu, gdy odwieźliśmy Panią Gusiewą do domu, aż do obiadu, Pani Tamara nie rozstawała się z telefonem. Wydzwoniła chyba 50 miejsc. Pytała ludzi czy nie znają kogoś, kto mógłby wynająć nam większy samochód! Ale to był tylko jeden problem- nie mieliśmy juz przewodnika, Pani Gusiewa drugi raz niestety nie mogła z nami jechać. Dodatkowo więc, Pani Tamara rozpytywała o kogoś, kto może nam wskazać akurat TO miejsce w wielkim lesie. I chociaż nie mieliśmy praktycznie żadnych nadziei na pomyślne rozwiazanie tej sytuacji, zgodziliśmy się, że w razie czego zapłacimy raz jeszcze za wynajem auta i zaryzykujemy czasowo (mieliśmy jeszcze w planach wizytę w domu Pani Tamary).

Po setnym razie wypowiedzianego przez telefon powitania (..Siekecośtam pażausta, Tamara... przy telefonie) gdy udało jej się coś ustalić, z szelmowskim chochlikiem w oku zapytała nas- czy samochód musi dla nas koniecznie mieć dach...  Zgłupieliśmy, nie wiedzieliśmy, co ta rezolutna kobietka kombinuje. Byliśmy w maleńkiej miejscowości pośrodku niczego, w środku tygodnia w dodatku, gdzie nie ma czegoś takiego jak wypożyczalnia samochodów, a nikt nie ma od tak 7 osobowego suva do pokonania nierówności leśnego terenu.

A JEDNAK Pani Tamarze udało się namierzyć i samochód, i kierowce. I to nie byle jaki! Fakt, że nieco zmęczeni po nieprzespanej nocy zgodziliśmy się wspólnie na szukanie przez Panią Tamarę innej formy dojazdu do posiołka zamienił się w największą przygodę w Neyi, jakiej nawet sobie nie wyobrażaliśmy!

 

5. Offroad po Tajdze!

Samochodem okazał się dostawczy, bynajmniej nie osobowy, stary, rosyjski UAZ! A naszym przewodnikiem miejscowy, oryginalny osobnik, który z pasji często chodzi po lesie i zna każdy jego zakamarek.

Spotkalismy się z kierowcą UAZu w mieście, pożegnaliśmy Panią Tamarę i ruszyliśmy za nim jeszcze w naszym osobowym VW. Po przejechaniu kilkudziesięciu minut, już w lesie, gdzie dalej nasz VW nie dał rady- przesiedliśmy się na UAZa. Leo z tatą z przodu, reszta ferajny na pace.

35280124_10215056790629864_7332485076740997120_n

35189830_10215051917308034_2048294071243374592_n

Kilkanaście minut po kałużach, polanach, błocie, prowizorycznych mostkach, jadąc w pełnym speedzie - to było coś niezapomnianego! Skakaliśmy z tyłu na dziurach jak worki ziemniaków, na zmianę krzycząc i śmiejąc się z tego, co robimy. Leo siedział w kabinie równie przejęty i przeżywał dziejącą się przygodę. Poobijaliśmy sobie tyłki siedząc na brudnej podłodze, żeby być bliżej wyjścia i widoku. Niekiedy kierowca musiał wyjść i siekierą utorować nam drogę pośród powalonych na ścieżkach drzewek. Widać było, że błoto wlewające się przy okazji do butów, to dla niego nie pierwszyzna.

35266902_10215051918948075_3302593971020103680_n 35330199_10215051916428012_6795827684745150464_n

I w końcu dojechaliśmy. Tzn. przynajmniej tak powiedział nasz przewodnik. Wysiedliśmy przejęci i daliśmy się poprowadzić dalej w las.

35361793_10215051915627992_346080046575779840_n

Zwykły na pozór las, dziwnie tylko omszały i z gęstymi, pięknymi porostami na ziemi. Takich porostów nie widzieliśmy tu nigdzie indziej- czy to możliwe, że wyrosły na śladach bytności w  tym miejscu ludzi?

35059946_10215051900107604_1241004575108890624_n

Wkrótce nasze watpliwości się rozwiały- przewodnik zaczął wskazywać regularne, kwadratowe doły- pamiątki po drewnianych zabudowaniach! Byliśmy pewni, że dotarliśmy do prawodłowego miejsca.

35201828_10215051902547665_6044622481447190528_n

35236946_10215051910067853_3883181143217930240_n

35229183_10215051905227732_7504291233234157568_n

Pokazywał nam takie osobliwości jak np. jabłonie i drzewa owocowe- ewidentny ślad życia ludzi w środku sosnowego lasu. Znaleźliśmy też jakieś stare, żelazne przedmioty.

35166848_10215051902387661_3832520818550636544_n

Na skraju dawnych zabudowań umiejscowiony został nawet zbiornik przeciwpożarowy. Regularny prostokąt przetrwał w tej formie do dziś.

35299496_10215051904787721_6243606357765783552_n

Jdnak 200% pewności, że dotarliśmy tam, gdzie chcieliśmy dał nam widok... cegieł. To właśnie te cegły 10 lat temu odnalazła ekipa Sybiraków. Była to pamiątka po jedynym murowanym elemencie całej wsi, mianowicie- komina z pieca do chleba. Dzięki tym zdobycznym cegłom (i zdobycznym ziarnom), rodziny mogły wypiekać chleb!

Te cegły dosłownie uratowały im życie.

35296700_10215051913187931_4714276586512187392_n

35191390_10215051908787821_7173826416436314112_n
35210643_10215051910507864_2847457283095396352_n

Na pamiątkę tego miejsca, dawni mieszkańcy tego lasu powiesili na drzewie tuż przy cegłach sztuczne kwiaty i różaniec. Na ich prośbę, już po wyjeździe, miejscowi przybili do tego drzewa pamiątkowa tablicę. Niestety ząb czasu bardzo ją nadgryzł. Gdybyśmy wiedzieli w jakim jest stanie, pewnie przywieźlibyśmy ze sobą nową, z lepszego materiału niż lakierowana sklejka.

35188947_10215051914187956_6322214842082000896_n

Jest więc powód by tu wrócić!;)

35194246_10215051899547590_2532468332976668672_n 35273567_10215051897227532_5131443547337129984_n 35266439_10215051896067503_3353725157247025152_n

Rzeka Nejka, mijana po drodze.

35266464_10215051895707494_733833718443016192_n

Emocji związanych ze znalezieniem tego miejsca nie da się opisać. Każdy z nas z pewnością przeżywał to na swój sposób. Ciężar przerażającej historii stanowił niesłychany kontrast do pięknego, młodego w tym miejscu lasu. Ja czułam, że dobrze wykonaliśmy zadanie i że pomimo trudności- mieliśmy niezwykłe szczęście, że udało nam się dotrzeć w tak niemożliwe miejsce. Co więcej, udało się nie zostać żywcem zjedzonym przez panujące tam od zawsze okropnie upierdliwe, wżerające się w skórę muszki, o których opowiadali Sybiracy. Jako mama, cieszyłam się, że Leo wyszedł z tej przygody bez szwanku i że po latach będę mu mogła przypomnieć i raz jeszcze wyjaśnić, co widział.

 

6. Wisienka na torcie: ruski grill i ruska bania!

Pani Tamara zostawiła nas kilka godzin wcześniej i poleciała do domu aby przyszykować dla nas ostatnią tego dnia atrakcję. Mogliśmy dostąpić zaszczytu bycia gościem w jej domu.

Na dzień dobry, przy stoliku w małym lasku brzozowym na tyłach domu powitał nas prawdziwy samowar z pyszną herbatą 🙂 Samowarów na półkach i w sklepach z antykami widziałam już mnóstwo, ale w użyciu, z tym kominem- jeszcze nigdy!

prawdziwy samowar z herbatką 🙂

Nasi gospodarze, Pani Tamara i jej mąż, przygotowali dla nas prawdziwą ucztę: na początek wędzone przez nich ryby z "pobliskiego" Morza Białego z ziemniaczkami z grilla, surówką jak u nas, z białej kapusty, domowymi, konserwowymi pomidorami oraz pokrojoną i przyprawioną cebulą. Na drugie danie wjechały szaszłyki mięsne z grilla. Do tego przyniesione przez nas, żywe piwo sprzedawane w miejscowych sklepie z nalewaka do butelek:) Pychota!

35415949_10215056725668240_3256598019490971648_n

35288630_10215056680947122_7372175629732544512_n

35243300_10215056680507111_9120812405419409408_n

35236914_10215056681347132_1236356359637696512_n 35244119_10215056679427084_3361390892186337280_n

35236218_10215056680147102_8559628572614983680_n

Po kolacji czekała na nas niesamowita niespodzianka. Gospodarz ściął kilka gałązek ze swoich, hodowanych właśnie tym celu brzózek i uświadomił nas, że będziemy się nimi zaraz biczować!!! Specjalnie dla nas odpalił ich przydomową "saunę" czyli banię ruską.

35223537_10215056680267105_6923841577299214336_n

Obowiązkowym elementem rytuału, poza wygrzaniem się jest właśnie okładanie się brzózkami oraz ich moczenie i wąchanie! Naturalne aromaty uwalniane w tym momencie z gałązek działają leczniczo, kojąco i relaksacyjnie. Gospodarz pokazał nam cały rytuał, poinstruował co się kiedy robi i dał nam do dyspozycji swoje królestwo. Oczywiście musieliśmy założyć tradycyjne, filcowe kapelutki.

Cały domek "bani ruskiej" został zbudowany jeszcze przed wybudowaniem ich domu. Składają się na niego 4 pomieszczenia: właściwa "sauna", pomieszczenie z baniakami wody i piecem, pokoik do odpoczynku i weranda, na której zalegliśmy już po wszystkim.

Jest to tak ważne miejsce w kulturze Rosjan, że praktycznie każdy ma swoją, choćby najmniejszą banię w ogródku. Nasi gospodarze w każdą sobotę, ZAWSZE, bez wyjątku, korzystają z tego naturalnego wzmacniacza odporności i generatora relaksu.

35227611_10215056678627064_2875024457670328320_n

To było idealne zakończenie tego dnia. Najedzeni, zrelaksowani i odprężeni usiedliśmy z gospodarzami na ostatnie wspominki (i na jeszcze jeden łyk herbaty z samowara). Choć kompletnie tego się nie spodziewaliśmy, każdy z nas (oraz każdy z członków rodziny, którego poznała Pani Tamara) dostał od gospodarzy niesamowitą pamiątkę. Wśród nich były np. instrukcja po rosyjsku jak wybudować przydomową banię 😀 przyprawa, której użyła Pani Tamara do sałatki z cebuli!;)) oraz, uwaga- małe, drewniane elementy baraków z posiołka!...

Jak to możliwe? Pani Tamara, jako opiekunka miejscowego muzeum w momencie likwidacji tych leśnych domków kilkadziesiąt lat temu dostała przykaz aby "coś z tym zrobić". I tak zrobiła, że zostawiła sobie kilka deseczek na pamiątkę. A teraz oddała je na nasze ręce. I dzięki temu niesamowitemu zbiegowi okoliczności, teraz my mogliśmy zawieść kilka z tych kawałków do dzieci osób, które się w nich wychowywały.


 

Nie bez powodu Sybirak to w naszej rodzinie synonim bohatera, twardziela, który przetrwa wszystko. Nie przejmującego się pierdołami prawdziwka, wbrew logice i okolicznościom- wychodzącego cało z największego hmm doła, delikatnie mówiąc. W dzisiejszych czasach, gdy za obozy przetrwania i możliwość przeżycia w ekstremalnych warunkach choć przez chwilę, ludzie płacą grube pieniądze, świadomość tego ich prawdziwego przetrwania WSZYSTKIEGO, wbrew własnej woli i pomimo całkowitej improwizacji wzbudza w nas do dziś ogromny szacunek.


 

 

35247257_10215056678027049_4203957961199976448_n

Łada przed naszym "hotelem" czyli internatem szkoły drzewnej, w momencie pakowania się. Niestety tuż po zapakowaniu owy relikt złapał kapcia:) I na dworzec musieliśmy biec, z bagażami i Leosiem w wózku:)

35164850_10215056678467060_889770138281181184_n

Cała nasza ekipa na peronie w Neyi. Dosłonie minuta po minucie nadjechały nasze pociągi- nasz w kierunku Jekaterynburga, Marleny i Michała w kierunku Moskwy:)  a Leo dalej z balonem z KFC z Moskwy :O

W tym miejscu raz jeszcze najserdeczniej na świecie dziękujemy Pani Tamarze, że tak niesamowicie zajęła się nami podczas tych dwóch, pięknych dni w Neyi! Wspomnienia i wrażenia pozostaną z nami na zawsze! <3

print
Kazań! (Rosja, Kolej Transsyberyjska)
Włochy i Szwajcaria- dwa tygodnie majówki z dzieckiem. Nasza trasa i patenty na przetrwanie