Znacie kogoś, kto nie lubi doskonałego wina, cudownych antipasti, świeżych, zielonych oliwek lub rozpływającego się sera gorgoonzola??
Ja nie znam. Tzn. już nie znam. Jeszcze niedawno miałam taką jedną koleżankę, która nie przepadała za winami... Już nie mam... Po wspólnym weekendzie w Toskanii, w końcu mogę się z nią napić wina! 😉
Jeśli znacie kogoś, kto jeszcze nie wie, że Włochy to najfajniejszy kraj na świecie, zabierzcie go do Toskanii.
My Włochy kochamy!
Ale to nic nadzwyczajnego. Polacy generalnie, z tego co zauważyłam w swoim otoczeniu i w internetach, kochają włoską kuchnię i włoskie wakacje. Rzuć kamieniem a trafisz na włocho-maniaka. Ja daleko szukać nie musze. Wystarczy, że rzucę na lewą stronę łóżka (ale lepiej nie, jeśli jeszcze trochę chcę mieć przy sobie tego towarzysza wina i nie tylko).
Genezą naszej miłości do Włoch były poprzednie odwiedziny tego cudownego kraju winem i gorgonzolą płynącego: oprócz kilku sezonów na włoskich stokach (Madonna di Campiglio LOVELOVELOVE), rok temu spędziliśmy tam na nasz weekend miodowy, tuż po ślubie jak sama nazwa wskazuje (o czym możecie przeczytać tutaj: https://pitupitu.net/idealny-weekend-miodowy_portofino-i-toskania/ ) i po prostu zachwyciliśmy się Portofino i Toskanią.
Od tego czasu naszym ulubionym sklepem tuż po wypłacie jest ten serwujący prawdziwe włoskie specjały (Piccola Italia) a ilość włoskich win, która przewinęła się przez nasze mieszkanie w tym czasie, zakrawa na opiekę społeczną. Żarty, żartami- ale włoskie wino i jedzenie to nasz ulubiony pomysł na dobre śniadanie, obiad, kolację, podwieczorek, kolację, imprezę, bifor, after i międzyczas. Wychodzi na to że jesteśmy trochę monotematyczni. Ale co zrobić! Miłość nie wybiera. Pytanie brzmi, czy w czasach, gdy możesz po prostu iść sobie do sklepu lub restauracji i kupić (po wypłacie) włoskie jedzenie i wino, jest sens wyjeżdżać żeby jeść "to samo" na miejscu?? I dlaczego akurat Boccaccesca?
Po pierwsze- tak! oczywiście, że warto spróbować tego w oryginalnym miejscu pochodzenia.
Jeśli lubisz włoskie produkty, na miejscu będziesz mieć okazję zwielokrotnienia wrażeń smakowych, większego wyboru, spróbowania czegoś, co może widziałeś za ladą już kilka razy, ale jakoś nigdy się nie złożyło żeby spróbować. I co dojrzewało pod słynnym toskańskim słońcem! a nie w transporcie. Tam, wśród uśmiechniętych Włochów wciskających Ci do spróbowania kawałek wszystkiego co mają na straganie, zapachów lawendy i widoków rodem z pocztówek, wszystkie te włoskie śmierdzące sery i dziwne kiełbaski nabierają jeszcze bardziej szczególnego smaku. Gorgonzola jest jakby bardziej płynna, domowe, lekkie wina smaczniejsze niż te z półki, tiramisu słodsze, ale raczej nie za sprawą cukru. Kuchnia Toskanii jest bardzo prosta, dominują w niej sezonowe produkty a dania składają się z niewielu składników. I to właśnie jakość tych składników i ich oryginalność stanowi o smaku.
Albo, jeśli uważasz, że tego nie lubisz.
Tak było właśnie z moją nie-winną koleżanką, o której wspomniałam we wstępie. Okazało się, że wystarczyło zaserwować kilka (albo kilkanaście) na prawdę dobrych win, wytłumaczyć, czym się różni jedno od drugiego, co to jest DOCG i sprawa załatwiona. Poczuć zapach winogron, które później wypijesz.
W moim przypadku tak było z owocami morza (nie pokochałam ich po zapachu winogron tylko po zapachu morza, z którego pochodziły). Dopóki nie spróbowałam świeżych, tam na miejscu, nie rozumiałam na czym polega ten "smród", odkręcałam głowę z obrzydzeniem na każde wspomnienie chociażby krewetek. Teraz, od samego patrzenia na zdjęcia pieczonych w Chorwacji na grillu kalmarów, czy podanych w dniu połowu krewetek z Porto, już czuje ten zapach. Zrozumiałam na czym polega ten fenomen, dlaczego owoce morza są (u nas) takie drogie i jednocześnie popularne. Tu niestety nie da się inaczej- drogie oznacza świeże, dalej oznacza pyszne. Na południu łatwiej o zwykłe ceny a przepyszne produkty.
Po drugie: Boccaccesca całkiem przypadkiem 🙂
Festiwale wina trwają, jak się okazało, we Włoszech przez cały rok (myśleliśmy że tylko na jesień z okazji zbiorów!). To Adrian kilka miesięcy temu wymyślił, że chciałby znaleźć jakieś tanie bilety i na jesień odwiedzić na chwilę Toskanię- właśnie po to, żeby uczestniczyć w tych winnych dożynkach i piciu najlepszych win "u źródeł". Po chwili w internetach, znalazł jeden z małych, lokalnych festiwali wina i jedzenia włoskiego, na który łatwo można się dostać samolotem z Polski, bo miejscowość Certaldo leży blisko zarówno Pizy jak i Florencji. Zdjęcia z poprzednich edycji utwierdziły nas w przekonaniu, że to jest to, czego szukaliśmy: oryginalne miejsce na kilka dni degustowania czegoś, co już trochę znamy a chcielibyśmy poznać lepiej, czyli włoskie jedzenie i wina! A po opowiedzeniu o tym przy kolacji naszym znajomym, okazało się, że wszyscy chcą jechać z nami. Biorąc pod uwagę te okoliczności i to jak bardzo chcieliśmy tam jechać, ten wyjazd nie mógł się nie udać!
Po kilku miesiącach przygotowań (tzn. nie, że cały czas! aż takie skomplikowane to nie jest!), których nieopatrznie się podjęłam, nadszedł w końcu ten dzień, w którym Leo drugi raz w życiu został ze swoją babcią za weekend a rodzice drugi raz w życiu jechali sami do Włoch!
(jak i za ile tam się dostać, przeżyć i się napić, oraz, że to wcale nie musi kosztować milionów ale może, jeśli nie wiemy o kilku rzeczach, opowiem Wam w następnym poście ze szczegółami!)
Ceraldo, prowincja: Florencja, region: TOSKANIA
Uwaga, teraz nastąpi najgorsze wyznanie blogowe jak do tej pory: Kocham cebulę. Koniec wyznania. Przepraszam, ale to w tym miejscu na prawdę ma sens. W rozwinięciu wyznania, co może być jeszcze gorsze, dodam może niepotrzebnie, ale chodzi o naturę tej miłości, że cebulę dodaje prawie do każdego dania (ostatnio dałam spokój naleśnikom), jem prawie codziennie i co najgorsze prawie zawsze przed snem z pomidorkami i prosciutto. Na szczęście w małych ilościach. Może dlatego mamy na razie tylko Leosia... I może dlatego prawie wcale nie choruję. Ale do rzeczy! Certaldo, czyli miejscowość w Toskanii, w której miał odbyć się festiwal Boccaccesca znane jest z dwóch faktów:
- Jest to miejsce urodzenia i śmierci a także pochówku Giovanniego Boccaccio (tego od Dekameronu, jakby ktoś nie kojarzył) i stąd wzięła się nazwa festiwalu: Boccaccesca. Żebyście byli jeszcze mądrzejsi, kilka nowych słówek do nauczenia się na dziś: Boccaccio pisał eklogi, inwektywy, mity; pisał tercyną, prozą, oktawą i uchodzi za twórcę pierwszej włoskiej powieści psychologicznej!
- A w najlepsze: jest to miasto, w którego herbie znajduje się CEBULA! A dokładnie: Cipolline di Certaldo. Miasto to słynie z tego właśnie warzywka, o niespotykanym nigdzie indziej smaku i oryginalnym wyglądzie. Małe, delikatnie purpurowe cebulki są słodkie i łagodne w smaku. Hodowana od średniowiecza ta bardzo ceniona odmiana zdobywa bardzo wysokie noty na festiwalach Slow Food. W Certaldo na straganie można było kupić ją zarówno na kilogramy w świeżej postaci bądź w słoiczkach zamarynowaną na kilka sposobów. Wyobraźcie to sobie: wino, świeże prosciutto i sery a na dodatek CEBULKA 😀 No jak dla mnie lepiej być nie mogło 😉 Oczywiście moją główną pamiątka z tego wyjazdu był kilogram tej pychoty w bagażu podręcznym, jak typowy Polako cebulako...
Poza tym, jak chyba każde albo co drugie miasteczko we Włoszech, Certaldo (Alto- czyli jego najstarsza część na wzgórzu) jest przepięknym średniowiecznym plenerem na zdjęcia. Nie jest bardzo znane --> nieoblegane przez turystów -->ma jeszcze więcej uroku i autentyczności. Główną ulica nazywa się oczywiście Via Boccacio. Stoi przy niej dom słynnego pisarza a na czas festiwalu ulokowano wzdłuż niej stragany uginające się od miejscowych smaków.
Festiwal BOCCACCESCA!
W życiu nie byłam na żadnym festiwalu wina. Tym bardziej na włoskim festiwalu wina i jedzenia. Na szczęście było ze mną stado przyjaciół równie słabo orientujących się w festiwalowych zwyczajach!
A zwyczajów tych na Boccaccesce, jeśli chodzi o wino, było kilka:
1. Nie przychodzisz z własnym kubkiem!
Pamiątkowy w naszym przypadku kieliszek kupuje się wraz z wejściówką na degustację. Na Boccaccesce kosztowało to 10 Euro, w cenie był wspomniany kieliszek, zawieszka na szyję, żeby go nie zgubić po kilku godzinach i kilku litrach degustacji oraz karnet na kilka kieliszków wina u wybranych producentów. Tutaj mała dygresja: nikt z nas nie pamięta dokładnie na ile, są różne wersja: 3,4,5... poniżej wyjaśnię 😉
Ten bilet to najważniejsze 10 Euro na tym festiwalu, jego sedno i najlepsza zabawa! Nawet jak skończysz degustację w sali, i tak chodzisz po całym tym średniowiecznym miasteczku z kieliszkiem w dłoni! 🙂 Zwiedzasz stare mury, próbujesz jedzenia. Sprzedawcy przy straganach też czasami mieli jeszcze jakieś swoje wina więc degustować można było cały wieczór. A później z wybranymi i kupionymi winami kontynuować w zaciszu wynajętego apartamentu! Bosko.
Ale wróćmy na festiwal, bo to dopiero początek 😉
2. Karnet ilości wina wypitego nierówny
Wygląda to tak: po zakupie karnetu podchodzisz do pierwszego producenta wina i mówisz, że chciałbyś spróbować jego wyrobu. On pyta: a którego? Odpowiadasz: Najlepszego! (ewentualnie inna odpowiedź: obojętnie). Na co znów ów On, ten Włoch z naręczem wina: A co lubisz najbardziej? białe/czerwone/różowe/delikatne/mocniejsze/młode/starsze///....
I tu zaczynaja się schody. Bo niby skąd masz wiedzieć. Piłeś w życiu kilka win, co prawda może nie najwyższych lotów, ale były BARDZO DOBRE tzn. szybko robiło Ci się po nich przyjemnie i były tanie. Udając więc znawcę, z poważną miną odpowiedzieć można: Zaproponuj coś pysznego Gustavo! Wtedy wszystkie Gustawy wyciągały swoje najlepsze trunki i częstowali nas kapeczką tego napoju bogów z odpowiednim namaszczeniem (i na razie bez pobierania karnetu).
I tak do skutku rozmawialiśmy sobie z wszystkimi Gustavami i Ferdinandami i Luiggiami, czasami przez kilkadziesiąt minut spędzając przy jednym stoliku, do czasu aż któreś z win tak bardzo nam zasmakowało, że łaskawie darowaliśmy jeden z cennych karnetów i poprosiliśmy o cały kieliszek wybranego.
To właśnie było najfajniejsze w tej całej zabawie. W momencie zakupu karnetu baliśmy się że spróbujemy 4 rodzaje za 10 Euro i pojedziemy do domu, ewentualnie stracimy ostatnie pieniądze kupując jeden karnet za drugim. Okazało się, że większość producentów traktowała zakup biletu jako wstęp na imprezę, nie za bardzo przejmując się tym, czy ilość nalewanego wina powinna być liczona jako jeszcze próbna degustacja czy już kieliszek "płatny".
Po każdej degustacji kieliszek był wymywany z resztek poprzedniego wina wodą, bądź na bogato- innym winem!
3. Kościół + wino = BFF (we Włoszech!)
Większość festiwalowych wystawców obecna wraz ze swoimi 'dziełami' w jednej sali. Sali dawnego kościoła dodam tylko... To był niezwykły widok, ale widocznie Włochom nie przeszkadza łączenie zabawy i religii. Chociaż można w sumie powiedzieć, że dla Włocha wino jest jak religia... Ale szczerze wątpię, żeby u nas takie coś przeszło 😉
4. Nie ilość a jakość
Na pierwszy rzut oka wydawało nam się, że wystawców i win jest strasznie mało. Była to tylko jedna sala z rozstawionymi dookoła stolikami, łącznie może z dziesięciu producentów. Jak się okazało po kilkudziesięciu minutach, (gdy wciąż rozmawialiśmy dopiero z drugim czy trzecim w kolejności producentem i degustowaliśmy jego wyroby), było to baaardzo dużo jak na jeden dzień. Chcąc na prawdę zagłębić się w temat i powoli popróbować i porównać różne wina, trzeba to robić dość powoli i dokładnie. W końcu pojechaliśmy tam żeby spróbować tego co toskańska ziemia ma najlepsze!
Czasowo wyszło tak, że te kilka stoisk "zwiedzaliśmy" przez pół dnia!
Klimatu festiwalowego dopełniali niesamowici przebierańcy na szczudłach. Plucie ogniem stare jak świat, a ile radości 😀
Wina
Czyli to, po co tam pojechaliśmy. I tutaj delikatnie usprawiedliwia się dlaczego akurat byliśmy w Certaldo.
W Toskanii znajdziecie aż 118 winnic z 450 zrzeszonych w Movimento per il Turismo del Vino! Chianti, czyli region od Florencji do Sienny to najważniejszy okręg winirski Toskanii. Certaldo leży dokładnie w tym regionie.
Chianti to wino włoskie, intensywnie czerwone, wytrawne, o zawartości alkoholu 11,5-12,5%. Produkuje się je z winogron szczepów: sangiovese (min. 75%), canaiolo nero, trebbiano toscano i malvasia del chianti. Zgodnie z portalem www.winicjatywa.pl: "W apelacji nazywanej po prostu Chianti (nazwę chianti wymawiamy „kianti”, a nie „czanti”, „czjanti”. ) obejmującej swoim obszarem dużą część Toskanii znajdziemy wina najprostsze i – nie ma co tego specjalnie ukrywać – także najsłabsze. O wiele wyższy poziom reprezentuje apelacja DOCG Chianti Classico (obejmuje ona historyczny okręg Chianti, natomiast apelacja DOCG Chianti została znacznie rozszerzona w latach 30. XX wieku)."
DOCG: Vino a Denominazione di Origine Controllata e Garantita
Najbardziej ceni się Chianti Classico, z tradycyjnego obszaru uprawy i z czarnym kogutem w logo.
Chianti często rozlewa się do charakterystycznych pękatych butelek umieszczonych w plecionce, zwanych fiasco. Nie warto kupować takich będąc na wakacjach, gdyż często 90% ceny to właśnie ów koszyczek, a nie jakość wina. My całkiem niechcący znaleźliśmy oryginalnie zapakowane w taki koszyczek stare wino, w piwnicy pewnego zamku w Toskanii, o którym opowiem Wam następnym razem.
Na festiwalu piliśmy nie tylko Chianti, chociażby dlatego, że podobno nie ma białej odmiany a win tych było sporo. Zresztą widziałam producentów chociażby z okolicy Rzymu. Spośród wielu producentów najwięcej czasu spędziliśmy przy stoisku Cantina Gaffino (www.cantinagaffino.it) i producenta wina i oliwy z Sycylii- Badala (www.aziendaagricolabadala.it). Inne godne polecenia to Piticciano (www.piticciano.com). Poza tym byli jeszcze dystrybutorzy, czyli ludzie zajmujący się tym co my, w tamtym momencie, tylko zawodowo, oraz firmy organizujące transport wybranych win w dużych ilościach na przykład do Polski.
Jedzenie
Smaki Toskanii rozłożone były na stołach ustawionych wzdłuż głównych uliczek Certaldo. Kuchnia toskańska jak już wspomniałam jest bardzo prosta, a kluczem są tu lokalne, tradycyjne, świeże składniki: chleb, oliwa, zioła i warzywa. Łączy się je z regionalnymi produktami – serem pecorino, prosciutto crudo toscano i winem.
Toskania to także mięsa, zupy, które dominują nawet nad makaronem, oraz ryż i polenta.
Z zapamiętanych produktów, najbardziej smakowały nam:
1. Kasztany!
Pan sprzedający ciepłe kasztany tuż przy wyjściu z sali degstacyjnej to był hit. Krzyczał o swoich pysznych kasztanach na całe Certaldo! Sprzedawał je w rolkach z papieru za 1 euro.
2. Ser Pecorino
Jest to ser owczy, bardzo twardy, o intensywnym smaku. Najlepiej smakował do czerwonego wina, choć podobno jest obłędny z gruszkami. Najbardziej znana odmiana to ta toskańska – Pecorino Toscano i rzymska – Pecorino Romano.
Duże zainteresowanie budził również Caciocavallo impiccato- czyli powieszony ser caciocavallo. Idealny na następnego grilla! Po podgrzaniu warstwy sera zaczynają się stopniowo topić, więc smaruje się nim podgrzaną wcześniej kromkę chleba...Buonissimo!
3. Ciasteczka cantucci lub cantuccini lub biscotti di Prato- twarde biszkopty z migdałami oraz panforte – korzenne ciastka z migdałów, orzechów laskowych, skórki pomarańczy, miodu, cukru i mąki.
4. Kiełbaski i szynki: na przykład salami finocchiona pochodząca z Florencji; capocollo toscano – wędlina z mięsa karkowego
5. Foccacie , czyli pizza bez dodatków ale na grubym cieście. Właściwie samo ciasto z sola, oliwą, czasami z pomidorami
6. Czekolada! A właściwie 3765 jej odmian ze wszystkim o czym tylko możesz pomyśleć.
7. Świeże oliwki!
No co tu dużo gadać, wiadomo że świeże oliwki z południa to coś zupełnie innego niż te marynowane sprzedawane u nas. Niebo w gębie!
Więcej na temat Toskańskiej kuchni ze szczegółami możecie przeczytać tutaj: http://www.podrozezesmakiem.com/kuchnia-toskanii-kulinarne-wspomnienia/
Podsumowując, był to całkiem pożytecznie spędzony dzień 😉 Nawet zapomniałam Wam powiedzieć, że rano tego dnia była mega burza i jadąc do Certaldo tak lało, że myśleliśmy, że niczego tam nie zastaniemy. Te kilka godzin degustacji wina zdecydowanie sprzyjało ucieczce od deszczu na zewnątrz 😉
Myślę, że takie małe festiwale to lepszy pomysł niż np. największy we Włoszech festiwal wina we Florencji w kwietniu. Na lokalnym festiwalu bez tłumów turystów i milionów producentów, (z których wiedzy i zasobow i tak siłą rzeczy nie skorzystasz bo jest tego po prostu za dużo) jesteś w stanie nieśpiesznie porozmawiać i dowiedzieć się kilku ciekawostek, degustować do woli, popróbować i dokonać świadomego wyboru.
A oto część naszych łupów, niespiesznie zjedzonych następnego dnia!
O tym, co poza świętowaniem z winem w reku można robić w tej okolicy opowiem Wam następnym razem! Ciao 😉