Na stację narciarską Paganella w północnych Włoszech składa się 50 km tras oraz miejscowości: Andalo, Fai della Paganella oraz Molveno, wszystkie leżące na wysokości 800-1000 metrów. Okolica kusi świetną lokalizacją i alpejskimi widokami. A także, bogatym zapleczem dla dzieci i... cenami!
Długo czekałam na tą chwilę. Właśnie zapięłam wiązania prawej nogi. Aby dojechać do stoku, najpierw trzeba było się trochę pomęczyć: przede mną był lekki spadek i spory kawałek do przejścia. Delikatnie odepchnęłam się lewą nogą i w pierwszej chwili o mało co nie wpadłam tyłkiem w mokry śnieg. Słońca widać nie było, za to trawę jak najbardziej. Ale udało się. Deska się poruszała, a wspomniana część ciała wciąż była powyżej niej!
I tak oto, niniejszym, dobiegała końca moja trzyletnia abstynencja snowboardowa, wywołana pojawieniem się na świecie naszego synka. Nie był to jednak jedyny czynnik, i na pewno nie mogę powiedzieć, że abstynencja trwała, bo miałam małe dziecko. Tylko w ciąży celowo nie jechaliśmy w góry, bo nie chciałam narażać się na wypadki (spowodowane nie z nie mojej winy, swoich umiejętności byłam pewna). Po ciąży mieliśmy dużo do roboty i narty dwa razy nam nie wyszły.
W czasie tej "przerwy" sporo się w naszym życiu zadziało: kupiliśmy mieszkanie, urodziliśmy Leosia 😀 i wzięliśmy ślub. Dokładnie w takiej kolejności. Ostatni raz na desce jeździłam więc jako bezdzietna, bezmieszkaniowa panna, tuż po studiach haha:D I to by w sumie było na tyle, jeśli chodzi o zmiany, bo jedna z wielu rzeczy, które w tym czasie na pewno w mojej głowie się nie zmieniły to: nie wyobrażam sobie zimy bez jazdy na desce/nartach.
Idąc dalej tym tokiem rozumowania, była to moja pierwsza prawdziwa zima od trzech lat.
A pierwszy raz w życiu, szukając miejsca na narty sprawdzałam ilość zimowych placów zabaw.
Tytułem wstępu i uwiarygodnienia mojej opinii o stacji narciarskiej Andalo, teraz nastąpi kilka typowo bałwochwalczych, sentymentalnych słów narciarsko-snowboardowej osobistej historii. Jakby co, Uprzedzałam! Scroll w dół dla tych co chcą już do ANDALO!
Jeżdżę na nartach od 9 roku życia.
Nauczył nas (mnie i moją młodszą siostrę) Tata. Oczywiście, jak to dzieci, od razu załapałyśmy o co cho. Najlepiej jeździło się na kręchę z samej góry na dół, na wyścigi, lądując wprost pod nogi przerażonych dorosłych stojących już w kolejce do wyciągu. Z rodzicami jeździłyśmy w góry co zimę: najpierw Karpacz, później kilka lat z rzędu Krynica Górska. Z racji tego, że Jaworzyna (Krynicka) była dość długa, ale tak na prawdę miała tylko jedną porządną trasę, jeździlismy na niej w kółko. Ścigaliśmy się, kto ile razy da radę zjechać ze szczytu w ciągu jednego dnia. Echh to to uczucie, gdy sekundę przed zamknięciem czytników piknęłam karnetem bramkę, podczas gdy reszta dopiero do nich dojeżdżała 😀
The Eye of the tiiiigeeer!
Bezcenne:) To były czasy, gdy człowiek w kasku był wytykany na stoku palcami, a stanie w dwudziestominutowych kolejkach do gondoli (jedynej w promieniu kilkudziesięciu km i chyba? pierwszej w Polsce) było normą. Nie rozumiałyśmy, czemu Tata tak się wścieka, że na śniadanie w hotelu jemy po jednej kanapce z dżemem. Gdzieś po drodze, po kilku latach, jeszcze jeżdżąc do Krynicy, przesiadłyśmy się na deski. W końcu to zaczynało być taakie modne! Wypożyczyłyśmy sprzęt, wjechałyśmy na szczyt Jaworzyny (tak, znów Krynickiej- jest jakaś inna?). Nikt za bardzo nam nie powiedział, z czym to się je, NO ALE, od czego jest wrodzona inteligencja 😀 Pamiętam tą chwilę konsternacji: "Ale jak to się, do cholerki, zapina?!" Jakoś tam zapięłyśmy i ... zjechałyśmy. Na tyłku. I łokciach. Tego bólu trudów nauki samodzielnej nie da się zapomnieć! Po kilkudziesięciu upadkach wizualizacja siebie, jako snowboardowego luzaka dumnie prującego w poprzek stoku w końcu się powiodła.
Potem zaczęła się 'zagramanica'. Była więc Słowacja, Czechy, Austria, Francja i Włochy. Na studiach nawet udało mi się załapać do reprezentacji Uniwersytetu Gdańskiego i zdobyć kilka drużynowych medali na naszych ukochanych AMPach (Akademickich Mistrzostwach Sportowych)! Później oczywiście dołączyła do mnie siostra, i tak to już Tata wiedział po co wydał te miliony monet na karnety przez większość naszego życia (zaczęłyśmy jeździć za uniwersyteckie, a nie jego pieniądze;) a nawet dostawałyśmy za medale stypendia! Za to moment przejścia na opłacanie tego zboża własną krwawicą był na prawdę spektakularny. Zrozumiałam momentalnie, że na śniadanie je się 15 parówek, jajecznicę, zagryza ciastkiem i owocem, jeśli są, oraz robi się ukradkiem kanapki na stok. I to jest dobrze wydane 15 zł za śniadanie! 😀
W tym roku mija więc 21 lat odkąd pierwszy raz wsiadłam na narty i jakieś, nie wiem, może z 15 lat odkąd przesiadłam się na snowboard. Razem z rodziną, później na wyjazdach studenckich i z moim przyszłym małżonem zjeździłam więc już trochę tych stoków. W Polsce były to wspomniana Krynica Górska, Karpacz, Szczyrk, Zakopane Harenda (miejscówka AMPów!), Zieleniec, Białka, Korbielów (szkolenia AZSowe). Stacje/góry zagraniczne, które pamiętam lepiej lub gorzej, czyli głównie wyjazdy rodzinne, to : Lodowiec Dachstein, Lodowiec Pitztal, , Grossglockner,Maiskogel - Kaprun, Ramsau am Dachstein, Schladming - Planai - Hochwurzen, Großglockner Resort Kals-Matrei, Kitzbühel, Folgàrida - Marilléva, Lodowiec Presena - Adamello Ski, Madonna di Campiglio, Pinzolo, Dolomiti Superski, Trentino, Vyšné Ružbachy, Špindlerův Mlýn, Alpe d'Huez, Les 2 Alpes, Meribel, Superdevoluy / La Joue du Loup, Val Thorens, Les Trois Vallées.
No i ANDALO!
Skoro już urzekła Was moja historia, teraz do rzeczy! Czy Andalo, a właściwie ANDALO - FAI DELLA PAGANELLA to fajna stacja narciarska, godna polecenia? Odpowiedź brzmi, jak zawsze: To Zależy.
Zależy, czy chcesz poszusować gdziekolwiek, byle by były Alpy, piękne widoki i zimne aperole pod ręką. Zależy, czy jedziesz z dziećmi czy z grupą kolegów. Zależy, czy w styczniu, czy pod koniec marca. Zależy czy jedziesz w alpy pierwszy raz, czy dwusetny. No i w końcu: zależy, jaki jest dla Ciebie próg bólu jeśli chodzi o koszty.
Jak można porównać stacje narciarskie? Na milion sposobów: Ilością, długością i stromością tras narciarskich. Wysokością położenia stacji narciarskiej i najwyższego szczytu. Różnicą wzniesień. Cennikiem karnetów. Stosunkiem jakości do ceny. Przygotowaniem technicznym tras. Ilością dni słońca w sezonie. Ilością placów zabaw i udogodnień dla dzieci (!! a to nowość dla mnie). I w końcu, osobistym odczuciem.
Andalo- pomiędzy Dolomitami masywu Brenta
Andalo to miejscowość miejscowość i gmina we Włoszech, w regionie Trydent-Górna Adyga, w prowincji Trydent. Na stałe mieszka tu 1014 osób. Miejscowość jest świetnie położona w obszernej kotlinie między Dolomitami masywu Brenta (stąd cudne widoki na trasach), a stokami narciarskimi Paganelli. Paganella zalicza się do dużego rejonu narciarskiego Skirama Dolomiti Adamello Brenta, który to zaczyna się juz 18 km od zjazdu z autostrady A22. Idealnie więc, jeśli tak jak my jedziecie z południa samochodem. Szybko dostaniecie się tu z całego obszaru Jeziora Gardy. Jako, że mieliśmy spędzić na miejscu jedynie 4 i pół dnia, i dalej przemieścić się nad słynne Lago di Garda, lokalizacja Andalo była dla nas jednym z głównych plusów.
Najważniejsze informacje o stacji narciarskiej PAGANELLA
Przechodzimy do sedna, czyli odpowiedzi na pytanie jakie warunki oferuje narciarzom i snowboardzistom stacja Paganella.
Czy można tam jeździć nawet wiosną?
TAK! 98% tras jest poddawane specjalnemu programowi sztucznego naśnieżania, więc do końca marca mamy pewność, że choć to nie lodowiec- pojeździć w plusach się da. Był to kolejny powód wyboru Paganelli, dzięki czemu nasz karkołomny plan "poszusować w Alpach i poopalać się nad Gardą w jednym tygodniu" mógł się spełnić. Choć śnieg był mokry, to BYŁ. Najlepsze warunki były oczywiście z samego rana, gdy jeszcze wcinaliśmy nasze 15 parówek na hotelowym śniadaniu. Wiecie jak to jest na wyjazdach z dziećmi: pierwszy zasypiasz, pierwszy wstajesz, na stoku jesteś ostatni. Po południu sztuczny śnieg przegrywał już ze słońcem, rozjeżdżeniem i piętnastoma stopniami, po to by następnego ranka znów uparcie, wbrew naturze, razić oczy.
Jeździć więc się dało, ale oczywiście nie były to warunki marzenie, brakowało mojego ulubionego puchu i możliwości jazdy poza trasami, brakowało śniegu na drzewach. No i prędkości- taki ciężki, mokry śnieg sprawia, że jeździ się trudniej, potrzebna jest większa siła na skręty i mocniejsze nogi, żeby się utrzymać. Na pewno ciężko w takich warunkach byłoby się uczyć. Ja sama, nieprzywykła do tego uczucia, zauważyłam z przerażeniem, że nogi mi nie wytrzymują i samoistnie drżą z wysiłku po kilku zjazdach.
W momentach, gdy nie było słońca, całość wyglądała dość ponuro. Dzieci zakopywały się w mokrym śniegu, wpadały w kałuże i (jak w naszym wypadku) moczyły buciki po kolana, jeśli akurat nie były w obuwiu narciarsko-snowboardowym. Na szczęście słońce sprawiało, że całość wyglądała pięknie, nie tylko na zdjęciach:)
Dane liczbowe Paganelli przedstawiają się następująco:
- WOSOKOŚĆ: 1040-2125 m,
- TRASY (łatwe, średnie, trudne): 31%/65%/3%,
- WYCIĄGI: 17,
- KANERTY: jednodniówki dla dorosłych 40€, takie małe dzieci jak nasze za wjazd nie płacą,
- PRZEPUSTOWOŚĆ: 2700 osób na godzinę,
- WYPOŻYCZALNIE SPRZĘTU: 4 w Andalo, 1 w Fia della Paganella,
- ILOŚĆ TRAS: 27, najdłuższa: 5km,
- DŁUGOŚĆ TRAS: 35 lub 50? różne źródła podają inaczej, na stronie stacji nie ma informacji,
- CZYNNE: od początku grudnia do 9 kwietnia,
- Wokół Andalo znajdują się również liczne trasy biegowe o łącznej długości 11 km (może stąd różnica w długości tras).
Cennik skipasów na sezon 2016/2017 wyglądał tak:
No i najważniejsze, mapa tras:
Lepszą, bardziej szczegółową mapę, z systemem zoom znajdziecie na przykład tutaj: http://www.skiinfo.pl/trentino/andalo-fai-della-paganella/mapka-tras.html
A oto strona Paganelli, po polsku zresztą: http://www.paganella.net/sito/andalo.php?language=P
My byliśmy sami z dzieckiem, więc wybraliśmy system codziennego zakupu jednodniowych karnetów, co oczywiście było kompletnie nieopłacalne, gdybyśmy mieli tak robić przez np tydzień. Ale nie mieliśmy innej opcji, jedna osoba zjeżdżała, jedna opiekowała się Leosiem. Jeśli bylibyśmy tam 6 dni opłacałoby się wziąć skipass rodzinny, czyli do wykorzystania dla dwóch osób (nie jeżdżących jednocześnie).
Dodatkową atrakcją podczas zjazdów jest to, że przy nawet niezbyt dużej widoczności możemy ze szczytów Paganelli podziwiać jezioro Molveno. Podobno przy bardzo dobrej- widać samą Gardę, a nawet Morze Śródziemne, ale tego nie potwierdzę, bo ja nie widziałam:)
Dzieci!
Jakie atrakcje przygotowała dla dzieci (tych jeszcze nie jeżdżących, lub jeżdżących mało) obsługa Paganelli? A no mnóstwo. Na samym stoku znajdziemy kilka zimowych placów zabaw, które to z racji pogody były pod koniec marca częściowo już nieczynne, ale są tak sprytnie zrobione, że nawet wtedy można było się tu jeszcze pobawić. Można było poskakać na dmuchańcach (odradzam w butach z błotkiem pod spodem...), można pojeździć na róznych zabawkach ciągniętych przez rodziców 😀 bądź mini wyciagami dla dzieci, można się pobawic pod dachem w Biblioiglo lub zostawić dziecko z opiekunka na pierwszym piętrze restauracji Pian Dosson, na środkowej stacji głównej gondoli.
Parki zimowych zabaw dla dzieci są 3:
- Baby Park Dosson- tutaj się bawiliśmy, bo jest położony przy naszej ulubionej restauracji z fajnym widokiem i przy głównej trasie zjazdowej,
- Kids Gaggia Park&Igloo-tego nie wypróbowaliśmy, ale miał jedyny czynny wyciąg dla dzieci.
- Maso Effo (przy Winterpark), po drugiej stronie miejscowości niż stacja narciarska. W tym miejscu znajduje się większy kompleks zabaw- w tym tor samochodowy dla dzieci!
Za wszystkie te atrakcje trzeba jednak niestety dodatkowo zapłacić. I tak, sam jednokrotny wjazd na górę, aby pociecha z drugim rodzicem była blisko tego jeżdżącego w danym dniu szczęściarza, kosztuje dla dorosłego 12 Euro (10 po zniżce z hotelu), dla dziecka na szczęście gratis. Wejście do takiego 'ogródka' z zabawkami na powietrzu kosztuje następne 10 Euro (tym razem płacimy za dziecko, dorośli free). Biorąc pod uwagę, że po max 2h dziecku zaczyna się chcieć siusiu/piciu/am-am/spać więc idziecie do pobliskiej restauracji a stamtąd już do hotelu się przespać (jak w naszym wypadku, każdego dnia o 13.00) wydatek 100 zł (plus jedzenie i picie) za kilkadziesiąt minut zabawy jest spory. No ale czego się nie robi, żeby dziecko zarazić miłością do sportów zimowych!
Apres ski
Tradycyjne apress ski, czyli balowanie na stoku do zamknięcia lokalu/zachodu słońca urządziliśmy sobie raz, ostatniego dnia. Impreza była niesamowita, aż mi się łezka kręci w oku, jak o tym myślę. Słońce, ciepłe powietrze, 345 różnych rodzajów Aperola, dj grający największe włoskie, i nie tylko, przeboje, uśmiechnięci ludzie w każdym wieku skaczący razem (albo na siebie) w butach narciarskich... wrażenia z gatunku "OMG zatrzymajcie czas!"
W Andalo możliwości Apresski jest na prawdę dużo: cała miejscowość nastawiona jest na rozrywkę dla turystów. Jest lodowisko, basen, mnóstwo knajpek, w centralnym punkcie miejscowości scena, z której ciągle grała jakaś muzyka (między innymi "Oczy zielone" śpiewane ochoczo przez tłum 'zmęczonych' Polaków tuż po naszym przyjeździe...), ogródek z grzanym winem i organizowane cały sezon animacje dla dzieci i dorosłych. Tzn. nie że animacje dla dzieci w ogródku z winem, raczej bliżej sceny:)
Z racji wspomnianych drzemek Leosia w środku dnia, nie chcieliśmy męczyć go spaniem na leżaku więc zazwyczaj wracaliśmy na te 2-3h do hotelu. Po południu robiliśmy sobie nasze własne apresski, czyli zwiedzaliśmy okolice i podziwialiśmy budząca się wiosnę w Alpach. Nie będę chyba zbyt oryginalna, jeśli powiem, że było to moja marzenie;) Jeżdżąc z rodzicami nigdy nie było opcji, żebyśmy po nartach (albo, o zgrozo: zamiast jednego dnia zjazdów) wsiadali w samochód i oglądali jakieś zamki czy po prostu pojechali zobaczyć co jest za następną górą, nawet jeśli przez tydzień mieszkaliśmy godzinę drogi od Wenecji. Tym razem, jak za każdym razem gdy jeździmy sami, wystarczyło rzucić hasło i już byliśmy w komplecie w samochodzie. Jest więc jakiś plus organizowania 'nart' samodzielnie;) O tym, jak wiosna budziła się na naszych oczach do życia w Alpach- opowiem Wam chyba w następnym poście:)
PODSUMOWUJĄC
Stacja narciarska Paganella przedstawiana jest w mediach i opisywana na branżowych portalach jako miejsce idealne dla rodzin z dziećmi, raczej dla początkujących i średniozaawansowanych - i tak rzeczywiście jest. Jeśli miałabym określić, czy mi się tam generalnie podobało, to powiedziałabym, że tak, owszem, była to idealna dla nas na ten wyjazd stacja.
Wśród kryteriów, które tym razem najmocniej braliśmy pod uwagę były: bliskość do lotniska w Bergamo, atrakcje dla dzieci, które jeszcze nie jeżdżą, ceny. Leo miał co robić, my mogliśmy sobie na spokojnie przypomnieć jak się jeździ, zdecydowana większość wyciągów była nowoczesna, trasy jak na warunki super przygotowane, ceny w porównaniu do innych włoskich kurortów, które znam, były nieco niższe, no i było niedaleko od lotniska w Bergamo.
Ale już raczej nigdy tam nie wrócimy. Trasy jak dla mnie były zbyt mało zróżnicowane, może to wynik późnej pory roku, gdyż część z nich bardzo szybko robiła się zbyt rozpuszczona i 'ciężka' ale tak na prawdę w kółko jeździłam na jednej, moim zdaniem najciekawszej trasie, czyli tej oznaczonej na mapie literami G i M. Widoki były piękne, ale zdecydowanie wolę wyższe góry, z możliwością 'dotknięcia', a nie tylko oglądania z daleka szczytów Alp. Tak jak np. w Madonnie di Campiglio czy Val Thorens, gdzie jednak jest dużo drożej.
Raczej więc Paganellę możemy polecić na pierwszy wyjazd w Alpy, albo na pierwsze Alpy z małym dzieckiem, które i tak na początku dużo nie pojeździ (jak w naszym wypadku, gdyż jesteśmy zwolennikami teorii, że narty to zbyt ciężki sport dla takich malutkich kolanek- Leo miał tu dopiero 2,5 roczku) a więc my również dużo nie pojeździmy. Oczywiście, jeśli ktoś nie boi się 1,5 razy większych kosztów wyjazdu, może od razu pojechać do Madonny, to tylko góra dalej, jakieś 1,5h drogi:)
Odradzam, jeśli ktoś szuka większych wrażeń albo z Alpami już się zaznajomił i liczy na efekt Wow.
Informacje praktyczne: Dojazd, hotel, jedzenie
Dojazd
Lecieliśmy samolotem, z Warszawy do Mediolanu - Bergamo. Ceny biletów na tej trasie potrafią być bardzo korzystne! Nam udało się polecieć za 120 zł/osoba Wizzairem z Warszawy (plus bagaże, dodatkowo płatne w zależności od ciężkości). Minusem podróży tym środkiem transportu na narty jest to, że albo bierzesz narty ze sobą i płacisz za nie 120 zł w jedną stronę, albo wypożyczasz na miejscu, choć masz swój ulubiony i sprawdzony sprzęt w domu, jak w naszym przypadku. My po szybkiej kalkulacji (każdy dwa dni na desce) zdecydowaliśmy się nie brać ze sobą sprzętu.
W Bergamo wypożyczyliśmy samochód, po raz kolejny czegoś się ucząc: pamiętajcie, żeby po wyjściu z samolotu OD RAZU skierować się do wypożyczalni. Nie rozłazić się, nie siku, nie piciu, tylko do wypożyczalni. W innym wypadku może Was zastać sytuacja podobna do naszej, gdy w końcu po 20 minutach doszliśmy do okienka, gdzie mieliśmy tylko odebrać kluczyki do zamówionego wcześniej auta, a okazało się (pierwszy raz w naszej podróżniczej karierze) że nie tylko my mamy taki pomysł i na samochód musimy poczekać w kolejce OKOŁO 4h!!! Nasze miny w tym momencie- bezcenne. Na szczęście maszyna z bilecikami licząca szacunkowy czas w kolejce trochę ściemniała i czekaliśmy niecałe 2h :/ Za samochód zapłaciliśmy około 400 zł za 9 dni, krzesełko dla dziecko dodatkowo płatne: 120 zł. Dodatkowym plusem nie brania nart była więc niska cena samochodu (nie musiał być na tyle duży, żeby do środka zmieściły się nasze deski ani nie musieliśmy wypożyczać dodatkowych bagażników).
Hotel Garni la Roccia****
Spaliśmy w super hotelu. Oczywiście, jak zwykle, zamawialiśmy go na ostatnią chwilę i tylko dlatego było nas na niego stać;) Według naszych kryteriów Super oznacza, że było:
- alpejsko w wystroju,
- tanio jak na Alpy,
- blisko na piechotę do dolnej stacji kolejki gondolowej,
- z ogromnymi śniadaniami w cenie,
- z ciastami i kawą/herbatą po nartach w cenie,
- z pięknym spa z basenem i saunami (chyba najładniej zrobione spa jakie w życiu widziałam) w cenie,
- z parkingiem i wifi w cenie.
- ze zniżkami do pobliskich restauracji, wypożyczalni, na stok w cenie.
A na śniadaniach, pierwszy raz w życiu, widziałam maszynę do robienia pancake'ów! Szok. Fajny hotel wart polecenia. Na dowód kilka zdjęć:
Cena
Za cztery noce zapłaciliśmy 270 Euro, ze wszystkim w cenie, za nas wszystkich. Biorąc pod uwagę, że inne hotele w okolicy w tej klasie kosztowały około 500 Euro za ten okres, można powiedzieć, że udało nam się znaleźć perełkę;)
Jedzenie
Sprawdziliśmy kilka restauracji w tym mieście i zdecydowanie mamy swojego faworyta, wbrew opinii na Trip Advisor. Naszym zdaniem, w miejscu takim jak Andalo, restauracja powinna być po prostu jak najbardziej włoska. To znaczy: domowa, z piecem do pizzy na widoku, z pysznym jedzeniem za rozsądne pieniądze, nie dizajnerska tylko taka, w jakieś wdaje się, że jadają Włosi. Zdecydowanie taka NIE była (polecana bardzo na Trip Advisorze) -Pizza Gusto. Nowoczesna w wystroju, bezpłciowa, bez ducha Włoch a co najgorsze: ze słabym jedzeniem. Oprócz tego ceny dość wygórowane, a na początek coperto.
A wracając do pozytywnych emocji, naszą ulubioną knajpką w Andalo została:
Pizzeria Romantica.
I choć Pani Kelnerka kusząca z reklamy zewnętrznej nieco się postarzała, w środku na ścianach znajdziecie barana a w centralnym miejscu głównej sali lodówkę z lodami, to jest to miejsce, które zapamiętam na bardzo długo. Było po prostu autentyczne. Obsługa niewymuszona i miła. Jedzenie- cudowne. Wino domowej roboty- świeże i pyszne. Bez coperty, czyli dodatkowej opłaty za nakrycie do stołu (wtf?!), naliczanej do rachunku (nie mylić z napiwkiem), średnio 2 Euro za osobę. Ale za to z menu po polsku! ha:)
Byliśmy tam 3 razy, za każdym razem jedząc pizzę (nasza ulbiona to ta ze szparagami lub wołowiną Bresoala) plus coś innego, np. "schabowego"- tak było napisane w polskojęzycznym menu- który okazał się być pysznym kawałkiem wieprzowiny z kością, przyprawionej zaledwie odrobiną soli i świeżym pieprzem, prosto z grila. Próbowaliśmy rownież typowych dań z trydentu jak np. Carne salada-plastry surowego mięsa wołowego z udźca, marynowanego min. 3 tygodnie w ziołach, jałowcu, soli i oliwie. Cieniutkie plastry je się na surowo. Grubsze plastry smaży się i podaje z fasolką borlotti. Tak właśnie my jedliśmy to danie w Pizzerii Romantica. Jeśli akurat macie to niesamowite mięso pod ręką, oto przepis na to danie wg mojego ulubionego podróżującego kucharza: http://www.maklowicz.pl/pl/przepisy/z-podrozy/carne-salada-z-gotowana-fasola
Ceny były na prawdę niewygórowane jak na alpejski kurort, pizza kosztowała 5-9 euro, drugie danie 9-11 euro (Carne salada 9 Euro), dzban domowego wina 5 Euro.
Nie mogę więcej o tym pisać, bo na samą myśl robie się głodna.
Nasze pierwsze w życiu góry z dzieckiem można zaliczyć do udanych. Pojeździliśmy, odpoczęliśmy, napiliśmy się piwka przegryzając frytki na stoku. Leo do dziś woła "Mama chcę do Andalooo". No i przede wszystkim: wiemy, że Alpy czy z dzieckiem, czy bez, są cholernie drogie. Każdy wydatek (dojazd, hotel, wypożyczalnie, karnety) należy w miarę możliwości obniżać, jeśli się nie chce, żeby były to wakacje o wartości lotów na Dominikanę. Nam udało się oszczędzić na hotelu i transporcie.
Druga kwestia to termin. Nawet biorąc pod uwagę, że poza ścisłym sezonem (do około 15-30 lutego) ceny są niższe, nie opłaca się jeździć w takie miejsca na wiosnę. Szczególnie z dziećmi które dopiero się uczą (mówię o starszych od naszego), bo mając tak trudne warunki mogą się zniechęcić bądź po prostu nie zauważyć tej całej frajdy z jazdy. Następnym razem pojechalibyśmy nieco wcześniej.
Naszym zdaniem, mając tak małe dziecko jak nasze, nie warto całego tygodnia wakacji spędzać w kurorcie. I pod względem wrażeń, i ekonomii. Cenowo to mało opłacalne, niejeżdżąca osoba oszczędza w tym czasie jedynie na wypożyczalni i karnetach. Małe dziecko dużo na raz nie pojeździ, a zabawkami na śniegu można się szybko znudzić. My po 4 dniach na stoku przenieśliśmy się więc w nieco cieplejsze miejsce... 😉
Ps. Ten wpis dedykuję mojemu Tacie oraz Mamie, jako, że dopiero teraz rozumiem określenie słowa "ogony", nerwy, które musiały im towarzyszyć przy każdym z tych wyjazdów, trudy nauki dzieci poruszania się w świecie wszystkiego, o co można się zabić na stoku, lata pamiętania o naszych rękawiczkach, czapkach i karnetach, znoszenie naszych humorków, szaleństw oraz głupich zachowań, niejedzenia śniadań i jęczenia z głodu zaraz po wyjściu z hotelu, a także jakby nie patrzeć, (to głównie zasługa Taty) zaszczepienie idei "co się będę stresować hotelem, na pewno jakiś się znajdzie" na dzień przed wyjazdem. Spontan, jak tak o tym myślę, towarzyszył mi od dawna i nie jest to moja zasługa, że teraz robię dokładnie to samo;)