8 rzeczy, których (chyba) nie wiesz o Rumunii!


Nasza majówka w tym roku to 3000 km z małym, wychodzącym z wirusa dzieckiem (tzn. nie, że dziecko wylazło z wielkiego kokonowatego wirusa wiszącego w kącie pokoju, tylko Leo powoli zdrowiał z jakichś kaszeli). Z chorym mężem co gorsze (chory facet SIC! to nie stereotyp, brudna prawda). Tydzień. Prawie każdego dnia w samochodzie.  A pogoda głownie deszczowa, w odróżnieniu do tej w Polsce. Czy to był dobry pomysł?

NIE.


 

I tu właściwie moglibyście przestać czytać. Aaaale kątem oka widać coś poniżej, więc musi być jakieś drugie dno! Dodam w takim razie:

NIE, lepiej byłoby, gdyby to były dwa tygodnie.

I NIE, to nie dla każdego. To coś dla nas. Coś z nami nie tak?

<uwaga przydługi wstęp o nas, jeśli chcesz o Rumunii przewiń w dół!>

IMG_4302

Może. Jaramy się odkrywaniem nowych rzeczy, uczeniem się historii przy okazji, weryfikowaniem stereotypów. Oglądaniem z bliska czegoś nietypowego, ciekawego. Przynajmniej dla nas ciekawego. Czy dla kogoś innego również? To się okaże. Ale to nie jest najważniejsze. Może jeszcze nie wyrośliśmy z chęci przeżywania przygód? Może nigdy z tego nie wyrośniemy? To kwestia wieku, czy mentalności?  Na pewno nie zasobności portfela bo dobrze wiem, że fun (z ang. uciekanie przed policjantami) można przeżywać zarówno gdzieś daleko, jak i w Puszczy Kampinoskiej dla przykładu. A zazwyczaj im taniej, tym ciekawiej. Nawet z małym dzieckiem!



NIE, nie mamy bzika na punkcie zamków i kościołów, tak się po prostu składa, że to zazwyczaj najlepsze i jedynie nośniki wiedzy o przeszłości, wspomagające chwilową podróż w czasie. Na zdjęciach widzisz tylko to, bo nie da się zrobić zdjęcia atmosferze, zapachowi, tajemniczości czy przygodzie. Uwielbiam nieruchomości, a stare, autentyczne budynki i mury ze swoimi tajemnicami i historiami-to dla mnie wisienka na torcie.

Czy przy okazji odpoczywamy? Tak, mentalnie od Warszawy, pracy, ludzi. Oderwanie się jest dla nas tym skuteczniejsze, im mniej normalnie rzeczy robimy. Chyba lubimy się zmęczyć, naoglądać na śmierć, zajechać kilometrami i ubrudzić w błocie rumuńskiej wioski. Zdziwić się. Czuć, że żyjemy. Nie samym sprzątaniem i plotkami człowiek żyje! Mimo stygmatu rodzica, który męczy dziecko. Ale żeby porządnie i pozytywnie się zmęczyć (i nie umęczyć swoim zmęczeniem dziecka jeszcze przed wyjazdem) trzeba tego chcieć. I mieć na to siłę, o zgrozo.

Tym razem było dość trudno, bo 2/3 nas było chorych. Kolejna rozkmina przed wyjazdem (to już zaczyna być nudne i przewidywalne) czy jedziemy, bo Leo chory, Adrian chory i wszystko źle. Ale znów najgorsi rodzice na świecie spakowali inhalator i leki do torby. I ruszyli w trasę, bo nikt im nie zabrał kluczyków.

Czy inne dzieci też zawsze chorują w najmniej odpowiednich momentach, czy tylko my mamy takie szczęście?

Czy inne dzieci też momentalnie zdrowieją jak zmienią klimat i zaczną robić coś innego z rodzicami niż na co dzień?

I tym razem również nie było tak sielankowo, jak może wynikać ze zdjęć. Teraz już wiem, dlaczego tak niewiele par razem wyjeżdża. Gdyby Adrian miał taki humor i nastawienie do każdego z naszych wyjazdów jak na początku tej podróży, nigdy w życiu nie ruszyłabym się dalej niż na balkon. To jakiś koszmar mieć na swoich barach ciężar jarania się wszystkim, gdy cała reszta ekipy chce spać, smarkać, pod kołdrę i ewentualnie do hotelu na basen i saunę się wygrzać. A nie na deszcz, zwiedzać, jechać, oglądać, czuć i dotykać. Leo potrzebował tylko jednego dnia, żeby ogarnąć ostatni katar, a Adrian? Na szczęście po dwóch dniach, kilogramie gripexu i kilku reprymendach, aby nie psuł nam wyjazdu, stanął na nogi i już było normalnie. Ochota na obcy kraj i niewiadomą powróciła 🙂

 

<tu w końcu o Rumunii>

 

Dlaczego Rumunia?

Nakręcałam się właściwie od dziecka, od czasów Hrabiego Kaczuli (i ta Niania <3 ), aż po ostatnie filmy dokumentalne z National Geographic i Discavery o prawdziwej historii Drakuli.

Moja motywacja:

W dodatku, po tym jak w Top Gear Adrian zobaczył przejazd Trasą Transfogaraską przez trzy podobno najfajniejsze samochody na świecie, nie musiałam go za długo namawiać żebyśmy się tam wybrali, np. na przedłużoną majówkę.

Motywacja Adriana:


 

Siedmiogród, Transylwania...

Zawsze brzmiało tak tajemniczo, strasznie, obco, wampirzo, daleko, jak z bajki albo opowieści słuchanej z wypiekami na twarzy. Za górami, za lasami, za Siedmiogórogrodem.

zamek chłopski w Rasnov

W Polsce Rumunia uchodzi za taką Ukrainę, tylko gorzej, dalej, więcej wołg i prawdziwych Cyganów, których u nas na szczęście już nie ma. No i wampiry oczywiście. Co z tego się sprawdziło? Niewiele. Wołg przez cały wyjazd widzieliśmy dwie, a o Drakuli nie myśleliśmy prawie wcale!

 

8 rzeczy, które w Rumunii zadziwiły nas najbardziej: 

 

 

1. Romowie to nie Rumuni!

Mówisz Rumun, myślisz Cygan? Wstyd się przyznać, ale ja tak właśnie myślałam. Albo inaczej-nie zastanawiałam się nad tym za bardzo. Po prostu od zawsze widząc Cyganów na ulicy słyszałam „uważaj, banda Rumunów!”. „Na pewno Cię okradną”.

To duuuuży błąd. Cyganie, czyli Romowie to naród bez państwa pochodzący z terenów Indii. Wg oficjalnych danych ze spisu ludności z 2002r. jest ich w Rumunii jedynie 2,3%! W Transylwanii zamieszkują głównie wsie zostawione przez wyjeżdżających Sasów, gdzie prowadzą raczej normalne życie, podobno niszcząc to co zastali. W przeciwieństwie do tych z Cyganów, których widzieliśmy w mieście, są czyści i nie zaczepiają turystów! Ubrani bajecznie kolorowo albo całkiem zwyczajnie.

IMG_5139

Cyganie, których spotkaliśmy w turystycznych centrach okolicy, a więc obok Zamku w Branie czy w Singhisoarze, to był istny szczyt cygańskości w jego pejoratywnym znaczeniu: brudne od błota na całym ciele, łącznie z głową, ubrane w okropne łachmany, głodne i kradnące dzieci, buszujące bandami pośród turystów. Widok z gatunku tych, które wolałabym zapomnieć…

IMG_3985

Natomiast Rumuni, czyli obywatele Rumunii, to na pewno nie Romowie. Prawda jest zgoła inna.

 

2. Toż to Rzymianie!

Nazwa Państwa, czyli po rumuńsku Romania, pochodzi od nazwy ROMA (Rzym). Jak to, Jak zapytałby młody fan polskiego Biebera? Wszystko przez jedynie nieco ponad 200 lat w całej historii tych ziem, na początku pierwszego tysiąclecia (106-273 r.n.e.). Wtedy to Cesarstwo Rzymskie włączyło tereny dzisiejszej Rumunii w swoje granice, przynosząc tu język, kulturę i co najważniejsze- młodych, jurnych ŻOŁNIERZY! Dzieci zrodzone w wyniku wymieszania nacji Daków zamieszkujących wcześniej te tereny i tychże żołnierzy Cesarstwa Rzymskiego, to właśnie protoplaści dzisiejszego narodu rumuńskiego. Rumuni są z tego bardzo dumni i uwielbiają podkreślać swoją rzymskość na każdym kroku. Szczególnie, że ich Państwo jest stosunkowo młode (ustanowione dopiero po 1881r.) więc potrzebują jak najwięcej narodowych symboli i wspólnych narodowych powodów do dumy.

Już nawet pomijając posągi Romulusa i Remusa z wilczycą na każdym rondzie, w co drugiej miejscowości, to ta rzymskość przejawia się również na wielu innych płaszczyznach, np.:

 

3. Język

IMG_4290

Język rumuński podobno jest najbardziej zbliżonym językiem do starożytnej podmiejskiej (plebejskiej) łaciny Cesarstwa Rzymskiego, ze wszystkich używanych w Europie języków. I jednocześnie najbardziej zesłowiańszczony. O dziwo, można go zrozumieć, jeśli choć trochę znasz któryś z zachodnich języków tj. włoski, hiszpański, francuski, bo ma z nimi wiele wspólnego. I oczywiście z włoskim, a jakżeby inaczej, ma najwięcej, bo aż 77% wspólnego słownictwa i podobną gramatykę! Po rosyjsku się raczej tu nie pogadamy, po angielsku i owszem, o czym poniżej. Sporo osób mówi również po francusku. No i niemiecki- szczególnie w Transylwanii, gdzie do dziś mieszka sporo potomków Sasów.

 

4. Jedzenie

Rumunia to też wino!

Tutaj również duże zaskoczenie. I również rzymskość, czyli dzisiejsza włoskość, a więc: pizze, makarony i wszelkie inne włoskie jedzonko ulubionym smakiem Rumunów! Przynajmniej z tego, co widać na ulicach większych miast. Do tego pyszne białe wina robione na wsiach w piwniczkach w dwustuletnich beczkach, i mamy komplet dla zadowolenia najbardziej marudnego turysty, któremu pomyliły się kierunki i chciał do Włoch!

IMG_4083

Oczywiście Rumuni mają bardzo bogatą listę narodowych dań kompletnie nie związanych z Rzymem, za to bardzo z orientem, Węgrami i Niemcami, ale to nas akurat nie zaskoczyło dlatego o tym się nie rozpisuję. No może wspomnę tylko o ciorbach (zupach) i znanych nam z Ukrainy słodkich baklawach. Turysta z Europy na pewno tu nie zginie- naje się i napije jednocześnie po swojemu, i po rumuńsku.

 

5. Nowoczesność

IMG_4205

Być może był to efekt Transylwanii, czyli jednego z najlepiej rozwiniętych gospodarczo regionów Rumunii, ale poza nielicznymi wyjątkami wszędzie mówiono po angielsku. Nawet starsza Pani na kasie w Pennym (sieć supermarketów, ostatnio widzieliśmy ją również w Czechach-nie tą Panią, tylko markę sklepu) potrafiła się porozumieć. Na pewno lepiej tam z angielskim niż w naszej SuperExtraEuropejskiej Polsce!

IMG_3984

Poza tym: Internet! Przed wyjazdem zabukowaliśmy dwie doby w jakimś hotelu w Transylwanii, tak żeby w razie braku Internetu mieć jakąś bazę skąd ruszymy dalej. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po pierwsze, nie dojechaliśmy do tego hotelu, bo droga okazała się być nieprzewidywalnie długa, a po drugie- gdy okazało się, że Internet w Rumunii to problem jeszcze mniejszy niż w Polsce! Na każdym przystanku jedzeniowym, restauracji, miejscu publicznym, fryzjerze, piwnicy- było WIFI. Hotele zamawialiśmy więc z drogi o 21.00, gdy już mniej więcej wiedzieliśmy, gdzie tego dnia możemy dojechać.

 

6. Ceny

Restauracja w Oradei, gdzie za obiad zapłaciliśmy 75 zł!

Restauracja Alegria w Oradei, gdzie za obiad zapłaciliśmy 75 zł!

Rumunia to jednak nie Bangladesz Europy. To, że jak w punkcie powyżej napisałam, ich rozwój jest na normalnym dla nas poziomie, oznacza nic innego jak normalne ceny. Lej rumuński, czyli RON to najłatwiejsza do przeliczania waluta dla Polaka na świecie: mniej więcej 1:1. Ceny są porównywalne, minimalnie niższe niż w Polsce. Jadąc tam spodziewaliśmy się taniochy jak na południu Ukrainy, a tu proszę, jaka miła niespodzianka! Można wydać ile dusza zapragnie! Przykładowe ceny to:

  • 75 zł za obiad dla dwóch osób bez picia, w małym, nieturystycznym miasteczku;
  • 120 zł za obiad a’la Włochy w Kluż-Napoka, z winem,
  • 210 zł za nocleg last minute ze śniadaniem w Kluż,
  • 500 zł nocleg dwie doby last minute, ze śniadaniami w ****Hiltonie w Singhisoarze.
  • 10 zł jajka
  • 3,5 zł chleb
  • 4,4 zł mleko
  • 4,9 zł cukier
  • 3 zł piwo
  • 9-35 zł wino
  • 5,50 zł czekolada

 

Jak widać niektóre produkty są nawet droższe niż u nas, ale to też kwestia trafienia do Pennego. Kauflandy też są! Tylko tam akurat koczują Cyganie, więc trzeba uważać.

 

7. Drogi

IMG_4543

Rumunia, jak się okazało, to kraj bardzo górzysty. To co na mapie wygląda bardzo blisko, na żywo jest niespodziewanie daleko. Wszystko przez serpentyny, brak autostrad, małą możliwość wyprzedzania, słabe technicznie drogi. Poruszając się od Kluż-Napoka do granicy, licznik pokazywał średnią prędkość na poziomie 50 kilometrów na godzinę! I niestety stan techniczny dróg pozwala na przypomnienie sobie jak to było u nas przed Unią. Ale idą do przodu- budowane są autostrady i drogi krajowe, więc za kilka lat poruszanie się po tym pięknym kraju powinno być łatwiejsze.Jak na razie na krajówkach prowadzących przez wsie można umilać sobie podróż takimi widokami:

 

8. Historia i powiązania z Niemcami

Nieco historii związanej z Cesarstwem Rzymskim opisałam powyżej, nie mniej jednak, jeszcze ciekawszą i dziwniejszą sprawą były dla mnie niespodziewane powiązania tego kraju z Niemcami. Chodzi dokładnie o Sasów Siedmiogrodzkich. Skąd w środku Rumunii dwu, trzyjęzyczne tabliczki z niemieckimi nazwami miast, skąd tyle ludności niemieckiej na tym końcu świata?

IMG_5198

Wczytując się w bardzo ciekawą historię tego kraju, o której nie bójcie się, nie będę teraz ze szczegółami opowiadać (ale naprawdę polecam), wyczytałam, iż przez 1000 lat ziemie te należały do Węgier. Były one dość peryferyjne i mało zaludnione, a co grosza łatwe w zdobyciu przez Turków (ach ten Sulejman, pozdrawiam fanów Wspaniałego Stulecia!). Dlatego też jeden z władców Węgier, król Gejza II, w XII wieku, zaprosił tutaj  obrotnych Niemców, aby strzegli granic i rozwijali gospodarczo te tereny. Sasi zadomowili się na prawie 900 lat.

13235021_10208457012959547_728974838_o

typowa saska zabudowa wsi w Transylwanii

Zbudowali warowne kościoły, chłopskie zamki, przenieśli typową saską zabudowę wsi. Żyli w symbiozie z Węgrami i Rumunami. W międzyczasie zaproszono również w tym samym celu Krzyżaków, którzy niestety zamierzali przywłaszczyć te tereny dla Papieża i zostali przegonieni. Wygnani z tych terenów zostali zaproszeni do Polski. Jak to się skończyło wszyscy wiemy.

 

Jeden, cztery, dziesięć - jatka
W wykonaniu króla Władka,
Co krzyżackich trupów hałdę
Pozostawił pod Grunwaldem.

Och, ten Władek! Ten Jagiełło!
To co zdziałał, z nóg nas ścięłło!

(T-Raperzy znad Wisły, Poczet Królów Polskich)

 

Sasi masowo emigrowali do Niemiec w latach ‘90 ubiegłego stulecia. Aktualnie na ziemiach Rumunii mieszka ich podobno około 60 tysięcy i ulegają asymilacji. Tutaj ich oficjalny serwis, gdyby ktoś był aż tak ciekawy co tam u nich słychać: http://www.siebenbuerger.de/

Nam udało się zobaczyć sporo przykładów tego, co zbudowali i zostawili po sobie, i byliśmy pod dużym wrażeniem.

 

Rumunia okazała się więc krajem ‘nieco’ innym, niż nasze wyobrażenia.

Ciekawszym, bardziej różnorodnym, z niesamowitą historią. Zaskakującym! Tzn. nas na pewno. Świetnym miejscem na spędzenie urlopu, z dzieckiem, bez dziecka, z chorym mężem, jeśli trzeba. A także krajem, który jak żaden inny do tej pory sprawił, że moja irytacja sięgnęła zenitu! Już dawno nie czułam takiego #%&** (zawodu), że nie możemy zobaczyć wszystkiego, o czym czytam w przewodniku, zajechać do każdej wsi, którą mijaliśmy, zatrzymać się na cały dzień  w jednej z nich robiąc zdjęcia Sasom i ich niesamowitym domom. Opowiem Wam o tych i innych skarbach Transylwanii w następnym poście.

Tak więc uczulam- tydzień na dojazd, zwiedzanie i przyjazd, to zdecydowanie za mało! Dwa tygodnie to minimum. Ale może wtedy Rumunia również pozostawia taki niedosyt? Mam nadzieję, że będzie dane nam to sprawdzić, bo to bardzo dobry kraj dla złaknionych nietuzinkowości turystów!

13241594_10208457014479585_1584596794_o

print
Rumunia w 7 dni z dzieckiem. Informacje praktyczne
Po cholerę Ci te pamiątki??.. BALI