Podróż z dzieckiem PARIS#3

Czy z rocznym dzieckiem w ogóle da się zwiedzać? Oczywiście, że nie! Tzn. nie tak zwyczajnie. Ale jeśli założysz, że inaczej nudzisz się w domu i nic nie robisz, bo przecież MASZ DZIECKO - SIEDŹ I JE WYCHOWUJ! to od razu zachciewa się gdzieś polecieć 🙂


Przygotowując się do tej podróży, przeczytałam co najmniej kilkanaście artykułów o podróżach zagranicznych z dzieckiem. Nie miałam kogo zapytać się „na żywo”, bo nasi znajomi z dziećmi raczej nie wyjeżdżają. Do tej pory wyjeżdżaliśmy tylko w Polskę, i to w tereny mało zurbanizowane, zielone, no i w lato. Wnioski z przeczytania całego Internetu były takie, że najlepiej z dzieckiem nie wyjeżdżać. A jeśli już NA PRAWDĘ musimy, to najlepiej z dzieckiem jeszcze niechodzącym, bo nie ucieka, jeszcze nie ma swoich przyzwyczajeń, jest zazwyczaj tylko na piersi więc nie ma problemu z jedzeniem. A co z roczniakami? Czy z „uciekającym” dzieckiem, mającym swoje przyzwyczajenia żywieniowe można w ogóle cokolwiek zrobić poza zamartwianiem się o jego sen, jedzenie, zabawę i w tym wypadku również chorobę? Warto podróżować z dzieckiem? Jeśli już NA PRAWDĘ musimy? 😉

 

1. Przywileje na lotnisku, na PLUS

na lotnisku_ paryz z dzieckiem

Pierwsze miłe zaskoczenia spotkały nas już na lotnisku. Jak na ChildVIPy przystało, przeszliśmy odprawę osobistą poza kolejnością. Co więcej, mając Malucha u boku, możesz przenieść przez kontrolę znacznie więcej niż standardowo- czyli np. butelkę wody, picie w buteleczce, jabłko, i co tam jeszcze wymyślisz, jeśli tylko da się uzasadnić, że małe dziecko potrzebuje tego w czasie lotu 🙂

W czasie oczekiwania na samolot Leo budził zainteresowanie wszystkich siedzących obok mam, tatusiów, dzieci, babć, i tych wszystkich którzy chcieliby wcielić się już (albo ponownie) w którąś z tych ról. Czas zleciał szybko na obserwowaniu lądujących i startujących samolotów oraz zabawie czym popadnie (głownie samochodziki i zwiedzanie lotniska), po czym znów jako najważniejszy na pokładzie, nasz chłopiec poprowadził nas przodem.

W samolocie – lecieliśmy LOTem- Maluch dostał zestaw startowy do zabawy, czyli kredki i kolorowankę, na co był jeszcze nieco za mały, ale co zrobić, wyboru nie było. Kredką przecież też można się pobawić, niekoniecznie rysując. Na przykład rzucając w Pana na tylnym siedzeniu.

Podroż trwała nieco ponad 2h, i ten czas Leoś spędził u nas naprzemiennie na kolanach. Bawił się kredkami, skakał, jadł, pił (co podczas startów i lądowań jest wskazane ze względu na regulację ciśnienia w uszach!), droczył się z co cierpliwszymi współpasażerami.

Największym wyzwaniem okazało się przebranie pieluchy w mikrotoalecie samolotowej:) Wiemy wszyscy jak wygląda taka toaleta. Miejsca akurat tyle aby wejść, wciągnąć brzuch i zamknąć drzwi. Przebranie pieluchy oznaczało więc w tym wypadku postawienie Leosia na zamkniętej misce klozetowej i sprincie pieluchowym. Każda sekunda oznaczała jedną chusteczkę więcej na podłodze, jeden listek papieru więcej wyciągnięty z podajnika i jeden kleks mydła do rąk więcej na moim swetrze. Dlatego też, ja nie krępowałam się zmieniać pieluszki (oczywiście takiej bez niespodzianki w środku) na siedzeniu samolotu. Było to dużo wygodniejsze i chyba nie przeszkadzało współpasażerom, bo nie było tego za bardzo widać.

 

2. Podróżowanie komunikacją miejską, na MINUS

To, o czym powinni wcześniej informować rodziców z wózkami (nie mieliśmy lekkiej spacerówki tylko normalny wózek) to fakt, iż w Paryżu windy owszem są, ale bardzo dobrze poukrywane. Tak dobrze, że czasami biedny rodzic z ciężkim wózkiem, dziecięciem na ręku i 3 walizkami musi prosić przechodniów o pomoc, bo rąk i sił nie wystarcza do przeniesienia tego wszystkiego po ruchomych (lub nie) schodach. Do tego dochodzą remonty, zamknięte przejścia i słabe oznakowanie.

Nie wiem, czy to tylko nasze wrażenie, ale Francja ogólnie kojarzy nam się ze złym oznakowaniem. Trasy narciarskie tak samo jak przejścia podziemne i tablice informacyjne do wspomnianych wind czy przejść pomiędzy podziemnymi peronami w celu zmiany linii metra, to dla nas od zawsze największa zagwostka podczas całego pobytu w tym pięknym kraju.

 

3. Zniżki, na PLUSluwr z dzieckiem 1

Leo w Paryżu miał 16 miesięcy, więc obowiązywały go wszystkie możliwe zniżki: na samolot (chociaż tutaj trzeba uważać, tanie linie nie stosują zniżek a wręcz przeciwnie, cena za niemowlę jest często wyższa, w liniach LOT za niemowlę do 2 lat płaci się grosze tylko za opłaty lotniskowe), na hotel (bezpłatnie), na wejścia do muzeów (bezpłatne), na komunikację miejską (bezpłatne).

Szczególnie zniżkę hotelową dobrze wspominamy. Tuż po przyjeździe do hotelu, zorientowaliśmy się że brakuje zamówionego łóżeczka dla Leosia. Francuzi nie mogli go znaleźć, a nasz pokój był tak mały że dodatkowe łózko na pewno by nie weszło. Co więc zrobił przerażony miną Adriana recepcjonista? Zamienił nasz mikropokój (który był na prawdę bardzo mały mimo ceny: 1700 zł zamiast 4500 zł za 4 noce!) na apartament 4 osobowy z wanną 🙂 Tak więc, dzięki Leo, który nie płacił za swoje łóżeczko, mogliśmy cały pobyt przebywać w bardzo komfortowych warunkach.

 

4. Specjalne traktowanie, na PLUS

Oprócz tego, że maluszki za wstęp do muzeów oczywiście nie płacą, czasem możecie natrafić na kolejne przywileje.

Nam na przykład udało się uniknąć gigantycznej kolejki do Luwru. Byliśmy na spacerze niedaleko muzeum i postanowiliśmy wejść do środka chociaż na chwilę. Zaczął padać deszcz, a my nie mieliśmy parasolek ani dla siebie ani dla Leosia w wózku. Biegłam więc z wózkiem do wejścia szklanej piramidy i już z daleka widziałam kolejkę, do której jednak nie dobiegłam, gdyż kilkanaście metrów wcześniej jeden ze strażników zagonił nas do bocznego wejścia, krzycząc „PRIORITET PRIORITET!!!”.

Wbiegliśmy więc prosto do drzwi, omijając i kolejkę i deszcz.

 

5. Zwiedzanie z wózkiem, i PLUS i MINUS

Wchodząc do Luwru mieliśmy jasny plan: chcemy zobaczyć trzy dzieła sztuki (Wenus z Milo, Mona Lisę i Nike z Samotraki) i spadamy, tak żeby zdążyć przed wieczorną porą jęczenia Małego i nie zmęczyć go sztuką oraz ludźmi. Wcześniej sprawdziliśmy, w których częściach  znajdują się nasze MUST SEE i pognaliśmy tam nie zatrzymując się zbyt wiele po drodze.

Luwr jest niby przystosowany do jeżdżenia na wózkach, niestety nie wszędzie da się wjechać. Ukryte windy były czasem tak dobrze ukryte, albo ich po prostu nie było, że musieliśmy chcąc nie chcąc wykazać się niezłą krzepą nosząc kilkukilogramowy wózek z torbą i 13kg Leosia po licznych schodach.

Dużym ułatwieniem jest zwiedzanie z dzieckiem takich miejsc w co najmniej dwie osoby. Jedna ogarnia dziecko, druga wózek z rzeczami. Zdałam sobie sprawę z tego jak ciężko byłoby mi samej, gdy Adrian na chwilę poszedł zobaczyć mumie, a my z Leosiem zostaliśmy w innej sali, żeby nie wjeżdżać wózkiem w zatłoczone miejsce. Leoś oczywiście biegał sobie po okolicy, więc musiałam na chwilę zostawić wózek. Po kilkunastu sekundach podeszła do mnie ochrona, i kazała zabrać wózek, ponieważ nie można zostawiać bagażu bez opieki…

Udało nam się zrealizować plan zwiedzania w 1,5h. Leoś poganiał sobie wśród największych arcydzieł sztuki na świecie. Popatrzył na rzeźby i obrazy, o których za kilkanaście lat będzie się uczył. Co z tego zapamięta to jego. Możliwe ze nic. Ale równie dobrze (i podobno jest to potwierdzone badaniami naukowców z Ameryki:)  jego mała osóbka obcując od czasu do czasu ze sztuką mimowolnie uwrażliwi się i rozwinie w sobie tą cząstkę odpowiedzialną za dostrzeganie piękna, symetrii i proporcji. Nawet jeśli to tylko mrzonki i głupotki, i istnieje na to jakiś 2% szansy, to i tak warto było pomęczyć się chwile z tym wózkiem 😉

 

6. Jedzenie, na PLUS

Ten punkt akurat bardzo zależy od konkretnego dziecka. My z naszym do tej pory nie mieliśmy problemów jeśli chodzi o jedzenie. Pakując torbę na kilkugodzinny spacer po Paryżu, zabierałam słoiczki na obiad, na podwieczorek (tym się akurat wtedy żywił o ile nie przygotowałam mu posiłku w domu) i przekąski na alarmowe sytuacje (tutaj paluszki były naszym hitem) oraz oczywiście termos z gorącą herbatą i butelkę wody na ochłodzenie tejże herbatki.

Jedzenie obiadku odbywało się albo w restauracji (prosiliśmy kelnerów o podgrzanie słoiczka jeśli w menu nie było nic dla Leosia) albo w innym miejscu tam gdzie akurat byliśmy, karmiłam go łyżeczką daniem na zimno wprost ze słoika.

Gdy my jedliśmy, Leo skubał z nami albo jakieś bułeczki albo wyjątkowo frytki. Gdy był zmęczony, ciepła herbatka w drodze do domu działała na niego bardzo usypiająco.

 

7. Atmosfera, na duży PLUS

Niewątpliwym dużym plusem podróży z dzieckiem jest roztaczanie wokół siebie niezobowiązującej aury. Na lotnisku, w kolejce czy w metrze, dziecko cały czas coś robi, uśmiecha się do ludzi, rozmawia z Tobą, bawi się z osobami obok. Nie ma szans na sztywne siedzenie i udawanie, że nikogo wokół się nie widzi. Powoduje to mimowolny, automatyczny i naturalny zanik barier międzyludzkich. Szybciej nawiązujemy kontakt, (prawie) każdy chce nam pomóc, podpowiedzieć coś pożytecznego. I nie ma tu znaczenia kultura czy rasa osoby siedzącej obok. Dziecko rozbraja każdego, w każdej sytuacji. To takie zachowanie international 🙂

Dzięki temu podróżowanie z dzieckiem wbrew pozorom staje się łatwiejsze, niż bez 🙂 A jak widać, podróż z dzieckiem pod względem finansowym to żadna wymówka. Takie małe dziecko w podróży nie kosztuje prawie nic.

 

Wyjazd z dzieckiem? TAK!!!

Dlatego my z czystym sumieniem możemy to polecić każdemu, kto nie boi się lekkiego wysiłku w zamian za piękne wspomnienia i rozwój swojego dziecka wśród nowych ludzi, kultur i sytuacji. Podróże z dzieckiem, odkąd Leo skończył 3 tygodnie są dla nas normą, musieliśmy, i nadal musimy na bieżąco uczyć radzić sobie, planować i przewidywać. Leo, gdy tylko nam pokazał, że nie ma choroby lokomocyjnej, już właściwie nie ma wyboru i jeździ z nami:) Na początku po Polsce, teraz również za granice naszego kraju. Nie wiem, czy to nie zbyt daleko wysunięte wnioski, bo może po prostu ma taką naturę, nie mniej jednak jest bardzo otwartym chłopcem, nie ucieka od obcych ludzi, nie płacze, gdy mamy gdzieś pojechać, umie zjeść w restauracji siedząc na normalnym krześle, przespać noc na hotelowym łóżeczku i bawić się wszystkim, co ma pod ręką. Nie musimy iść na pół dnia do plastikowych kulek, żeby był szczęśliwy. Wystarczy łąka, kilka patyków i rodzice obok. Albo duży dywan na lotnisku i swój samochodzik.

Oczywiście jest to dziecko, więc zdarza się ze marudzi, nie ma humoru, nie chce jeść, musimy odpuścić zobaczenie czegoś, co normalnie byśmy jeszcze zwiedzili, nie chce mu się siedzieć już w samolocie, przeszkadza innym pasażerom czy gościom hotelu. Wszystko to może się zdarzyć podczas podróży, bo dziecko jak każdy człowiek nie ma raz na zawsze ustalonego nastroju i humoru.

Ogląda z nami świat, i chyba sprawia mu to frajdę (nam na pewno!), a że niedługo zacznie mówić, to wtedy się okaże 😉

 

 

 

print

Po co się tak męczyć? WIEDEŃ#1
Pray for Paris...