Przymusowy wolny piątek + Adrian rusza na biznesy do Suwałk= Ja i Leo w samochodzie.
Suwałki fajnym miastem są. Dla nas najfajniejsze w nich jest to, że są tak blisko nieznanego. I ile bym razy tam nie była, zawsze ciągnie do nieznanego. Nawet, gdy mamy tylko jeden dzień. Kończymy biznesy i ruszamy.
Tym razem postanowiliśmy sprawdzić czułość map Googla przy granicach z Litwą i Białorusią. Wróciliśmy sobie więc z Suwałk do Warszawy drogami, których nie ma.
Lubię końce świata. Gdy byłam małą dziewczynką (wybaczcie te banały), postanowiłyśmy z kuzynkami, że pójdziemy na koniec plaży. Powiedzieliśmy o tym oczywiście rodzicom smażącym się na tejże plaży, w Darłówku. Myśleli, że żartujemy i rozmawiali dalej. Znaleźli nas kilka godzin później i kilka km dalej na wschód. Nikomu nic się nie stało. Do tej pory szukam więc końców.
Wracając do wschodu. Pojechaliśmy chyba mniej więcej tak:
Ale pewności nie mam, bo mniej więcej za rzeką Marychą 🙂 przy granicy z Litwą skończył mi się zasięg, Adrianowi GPS działał dalej, ale nie pokazywał dróg tylko granicę. Pilnowaliśmy się więc, żeby jej nie przekroczyć.
Mniej więcej w tym samym momencie zaczęła się droga tylko przez las. Kilka razy chcieliśmy zawrócić- nie było zasięgu i drogowskazów (GPS prowadził w odniesieniu do granicy). Ale nie zawróciliśmy, bo nie było jak.
A co było? Bardzo wysokie drzewa, dzikość, zero ludzi, czasem jakaś leśniczówka, długie proste leśne drogi, "trochę" strachu i adrenaliny, zazwyczaj ślady innych samochodów na świeżym delikatnym śniegu, śpiący cały czas Leoś. Były również pozostawione ku pamięci, ukryte w lesie, pomniki bohaterów z Armii Krajowej (nawet tutaj, na końcu świata!) Czasami GPS nawet pokazał nie tylko granice ale i kawałek drogi do szybkiego zapamiętania.
Granicę Państwa na tym odcinku (od wsi Budwieć, poprzez Stanowisko i dalej) stanowi właśnie wspomniana rzeka Marycha. Przy trójstyku z Białorusią już jej nie widać. Wikipedia twierdzi, że Marycha to lewobrzeżny dopływ Czarnej Hańczy III rzędu. Oraz, że jest bardzo zanieczyszczona. Nie mam pojęcia jak to jest możliwe w takiej dziczy, ale człowiek potrafi! jak widać…
Jechaliśmy drogą, której czasami nie było na Googlach (sprawdziłam, gdy mieliśmy zasięg i mapę), najbliżej jak się da granicy.
Kilkadziesiąt minut później, zdając się na nasz wewnętrzny neandertalski węch, wyjechaliśmy z lasu, zostawiając za plecami granicę z Białorusią. Światła, asfalt. Cywilizacja! I zakaz wjazdu od tej strony.
A kilkadziesiąt sekund później, niebieskie światła i trzech rosłych facetów w moro i czarnych kamizelkach przy naszym aucie:
„-To Państwo wyjechali tam z lasu? ”
„-Yytak. Chyba troszkę się zgubiliśmy. (i nieśmiało) A może Pan troszkę ciszej bo dziecko śpi?”
„-Dowodzik i dokumenty proszę”
„-Przepraszam, ale nie mam, zapomniałem portfela dziś rano. Ale żona ma prawo jazdy”
„-To proszę się przesiąść, do Warszawy jeszcze daleko a szkoda zarobić 150 zł mandatu”
„-Oczywiście oczywiście!” 😀
Ach ta cywilizacja.
Musimy tam wrócić jak się zrobi cieplej (i jaśniej w domyśle), i sprawdzić czy na tym trójstyku coś stoi. W lutym o 18.00 jest już kompletnie ciemno i nawet zdjęcia zrobić się nie da.
Wnioski? Zawsze przed wyjazdem sprawdzaj, czy na pewno masz mapę w samochodzie. I czy mąż, który trzyma dowody od ostatniej podróży, wziął portfel.
Albo nie;) Czasem warto improwizować. Ale dla straży granicznej zawsze trzeba być miłym 😀
Wild Wild East 2016 zainaugurowane! :))))