Największe wtopy 2016



Post o tym, że nie zawsze wszystko jest tak, jak sobie zaplanujemy, nie zawsze jesteśmy super przygotowani i nawet mając dziecko można czasami trochę poimprowizować  (tak, poimprezować też!). Czyli klasyczne "Zobaczysz, jeszcze będziemy się z tego śmiali!" kilka miesięcy później... gdy emocje już opadną 😉


Poza pięknymi zdjęciami (słowa mojej mamy więc to musi być prawda!) i pełnymi zachwytu relacjami z kolejnych naszych wypraw (tak, celowo używam słowa wyprawa, chociaż dla niektórych 3 dni w Szkocji to zwykły weekendowy wyjazd- no to spróbujcie to zrobić z 2,5 latkiem!), nasze, i nie tylko nasze, podróże zawsze mają swoje drugie dno.

Oczywiście mamy zawsze pewne wyobrażenia przed wyjazdem, nie da się tego uniknąć. W Chorwacji strasznie chcieliśmy, żeby było słonecznie; w Szkocji liczyliśmy na zobaczenie jakiegoś świetnego zamku; w Moskwie, jako, że nie znam cyrylicy, chciałam po prostu jakoś przeżyć te kilka dni sama z dzieckiem i wrócić do hotelu przed zmrokiem, zaś szczytem marzeń było to, że damy radę sami coś pozwiedzać. W Porto nie mieliśmy żadnych oczekiwań i właściwie żadnego planu- czyli tak zwany bezplan na slow travel. To się zasadniczo wszystko udawało. Zasadniczo. No ALE.

Co zawsze najlepiej się wspomina? Przypały!!!

Czyli momenty, zdarzenia i chwile, które przeczą całej idei podróży i wychodzenia poza swoją strefę komfortu, czyli własny przedpokój. Te 'przygody', których na początku nikomu nie chcesz opowiedzieć, bo właściwie nie wiadomo od czego zacząć i trochę głupio przyznać się do takich fackupów. Błędy, na których się uczysz. Zdarzenia tak niemożliwe, że NO KTO BY POMYŚLAŁ... A przecież kupując tanie bilety bilety spluwałaś przez lewe ramię, a kysz, czy inne skuś baba na dziada. A jednak się zdarzają. Mimo najszczerszych chęci, mimo poczucia, że zrobiłeś wszystko, żeby nic takiego się nie wydarzyło, albo wręcz przeciwnie- mimo, że zupełnie się nie przygotowałeś-  ZAWSZE coś się musi wydarzyć, i wspaniale urozmaicić nudne, zwykłe i przewidywalne podróżowanie z małym dzieckiem! (haha 😀 😀 żart roku)

Dziś przed Wami ostatnie podsumowanie roku 2016. Jako, że żadni z nas rasowi podróżnicy, jedynie amatorzy nie mogący usiedzieć na miejscu możemy się śmiało do nich przyznawać 😉 Oto lista naszych 10 największych wtop, przypałów i wpadek podróżniczych 2016!

Tzw. nie róbcie tego w domu (ani tym bardziej poza domem!).

13383727_10208617862220678_342674628_o

 

 

1. Szkocja i burza na parkingu destylarni Glenfiddich.

Adrian tego dnia miał urodziny. A te jego urodziny były bezpośrednią przyczyną takiego a nie innego terminu na naszą objazdówkę po Szkocji. W dodatku, mój małżon uwielbia whisky więc było to idealnym pretekstem, żeby właśnie w tą niedzielę zahaczyć o jakąś destylarnię tego podobno znakomitego trunku i zobaczyć jak to wygląda 'od kuchni' (przy okazji degustując co lepsze roczniki). W sumie więc - był to najważniejszy punkt całej wycieczki po Szkocji!

Gnaliśmy z południa, zahaczając tylko o 1% tego co było po drodze, co i tak oczywiście przyczyniło się do poślizgu czasowego. Na zwiedzanie z przewodnikiem i degustację w destylarni Glenfiddich trzeba się wcześniej umówić. Był to ostatni w tym dniu 'seans' w jedynej w okolicy czynnej w niedzielę destylarnii w północnej Szkocji a my, kilkanaście kilometrów przed, już byliśmy na nią spóźnieni. Jak możecie sobie wyobrazić, bardzo zależało nam żeby jednak zdążyć 😀

To, co wydarzyło się potem, było więc albo winą pośpiechu, albo to 'duch!', jak ostatnio lubi w kółko powtarzać Leo. W każdym razie, podjechaliśmy pod tą destylarnię, Adrian wyskoczył w biegu, żeby złapać wycieczkę i zapowiedzieć, że zaraz będziemy, a ja z Leosiem zajechaliśmy na parking, gdzie przy kapiącym już dość mocno deszczu spakowaliśmy wszystko co trzeba na 2-3h w tym miejscu (wózek, jedzenie, picie, zabawki i inne pierdoły w razie co- tak, żeby móc samemu coś zobaczyć i nie przeszkadzać innym jęczeniem naszego malucha).

Pobiegliśmy, zdążyliśmy, zwiedziliśmy, posmakowaliśmy. Udało się.

Dwie i pół godziny później, przy dość mocnej już ścianie deszczu i zupełnych ciemnościach, szybkim krokiem wracaliśmy do samochodu. Jeszcze tylko szybkie zdjęcie przy beczce Glendiddich i lecieliśmy na parking.

...

To, co zobaczyłam zbliżając się do (wypożyczonego) samochodu stojącego samotnie na parkingu zmroziło mi rozgrzaną przed chwilą krew w żyłach. Momentalnie przypomniałam sobie o moim cuchnącym świeżością telefonie, którego w pośpiechu zapomniałam zabrać ze środka, i który leżał sobie pięknie wystawiony na pokusy złodziei. Co zobaczyłam z daleka? OTWARTE NA OŚCIEŻ DRZWI KIEROWCY.

Pierwsza myśl: okradli nas! Ale dlaczego nie zabrali samochodu?! Na pewno wzięli telefon ;(((( pewnie już nie mamy bagaży! ALE JAK TO, w tej pięknej i spokojnej Szkocji? Na takim odludziu? Gdzie wszyscy wydawali się nam być tacy mili i pomocni? Niemożliwe!

Druga myśl: DWIE GODZINY PADAŁ DESZCZ!!! Bajoro w środku! Samochód wypożyczony... czyli jesteśmy w d. (nienie, nie w domu).

Nie wiem, jakie miałam w tym momencie ciśnienie, pewnie z 30098 na 987 ale nie wiedziałam od czego zacząć- musiałam jakoś wsadzić mokrego już Leosia do fotelika, szybko złożyć i spakować wózek żeby mocniej nie zmókł, zamknąć drzwi, zacząć czymś wycierać środek i co najważniejsze- znaleźć telefon!

Pierwsza ulga- telefon leżał spokojnie, jakieś 5 cm od linii, gdzie dochodziła woda.

Druga ulga- bagaże były w środku.

Trzecia ulga- woda była praktycznie tylko na siedzeniu kierowcy i delikatnie na desce rozdzielczej...

Dlaczego nas nie okradli? Jak to się stało że widocznie SAMA zostawiłam tak drzwi? Jak to możliwe, że samochód nie miał żadnego, widocznego dla wypożyczalni uszczerbku? Nie wiem. Znów mieliśmy kupę szczęścia.  I tylko Leo, na wspomnienie ulewy, do tej pory krzyczy: "Drzwi!! MAMA!!! DUCH!" 😉

15216008_10210077841119238_1491437660_o

 

 

2. Rumunia i dylematy odpowiedzianych rodziców.

Biję się z myślami, czy powinnam napisać w jakim banku mamy konto- w każdym razie w tak wspaniałym, że potrafią ni stąd ni zowąd, w środku dnia, w środku tygodnia, na kilka godzin ogłosić przerwę techniczną. Albo 'nie widzieć' środków na koncie, chociaż wg internetów tam są. Generalnie, nie znasz dnia ani godziny. Ale jednocześnie zdarza się to na tyle rzadko, że nie mamy tego ciągle w pamięci.

Mieliśmy taką sytuację w Rumunii. Objazdówka samochodem, małe dziecko, dość spontaniczny plan. Byliśmy właśnie w Singhisoarze, najdalej wysuniętym punkcie noclegowym do jakiego chcieliśmy dojechać, tuż przed 'planowanym' zobaczeniem słynnego zamku Drakuli i odwrotem w stronę domu. Taki tam najważniejszy punkt wycieczki, tzn. myśl, od której zaczął się cały pomysł na ten kraj. Budzimy się tego dnia rano, sprawdzamy konto przed śniadaniem, a tam BANG. Brak środków na koncie!!! A my zero gotówki, paliwa tyle żeby dojechać do zamku i opłacony następny nocleg w tym samym miejscu. I jedna wypłata, która miała przyjść tego właśnie dnia na inne konto...  Co robić, co robić!!??  

Mieliśmy do wyboru:

1.czekać w hotelu na wyjaśnienie sytuacji z bankiem i kasę na innym koncie (w sumie nie wiadomo, o której będzie, i czy w ogóle będzie- wiadomo, jak to z tymi przelewami... i z bankami) i następnego dnia zacząć wracać do Polski, bo kończył już nam się czas na zwiedzanie Rumunii. Czyli odpuścić najbardziej wyczekany zamek i punkt wycieczki, AAALBO

2.zaryzykować i liczyć na to, że JEDNAK PRZELEW WEJDZIE i będziemy mieli za co zatankować w drodze powrotnej i za co w ogóle kupić bilet do zamku jak już tam dojedziemy.

Oczywiście, zaryzykowaliśmy spanie w samochodzie i z ciężkim sercem dojechaliśmy do Zamku w Branie, gdzie, jak się okazało (po kilkunastu telefonach z pytaniem czy na pewno przelew dziś wyjdzie, czy za chwilę, o której dokładnie, z jakiego banku i czy na pewno już wyszedł) mieliśmy już pieniądze na paliwo na drogę powrotna! I na jedzenie :D*

*Żadne dziecko nie zostało poszkodowane podczas tej wycieczki. Leo miał co jeść i pić, nasze priorytety są wiadome!

Więcej o tym, że zamki Drakuli są dwa i dlaczego ten w Branie właściwie nie powinnien się tak już nazywać, znajdziecie tutaj: https://pitupitu.net/transylwania-co-zobaczyc-w-krainie-sasow-siedmiogrodzkich/

 

Po kilku takich akcjach dojrzeliśmy w końcu do tego, żeby jednak zmienić bank!

Leo u Adriana na rękach, podczas przeciskania się przez tajemniczy tunel łączący dwie części zamku w Branie (pseudo zamku Drakuli)

Rumunia

Ryzykowaliśmy żeby zobaczyć TO! Zamek w Branie 🙂

 

 

3. Zapalenie oskrzeli 3 h przed wylotem

(ok, to jest historia z zeszłego listopada, ale musi się znaleźć w jakims rankingu benadziejnosci, a że nie zrobiłam takiego w zeszłym roku więc się wepchnęła tutaj). Generalnie tutaj mogłabym właściwie napisać: CHOROBY. Prawie zawsze przed wyjazdem okazywało się, że ktoś jest chory albo jednak nie zdążył się wyleczyć.

Przypadek z Leosiem przed Paryżem był mega ekstremalny, ale zdażało nam się całe mnóstwo lżejszych przypadków: przed samochodową trasą do Rumunii i Adrian i Leo byli chorzy, w Moskwie ja byłam przeziębiona, w samolocie do Porto Leo dostał ataku kataru i płakał bo miał zatkany nosek a ja oczywiście nie przewidziałam tego i nie miałam żadnego nasivinu przy sobie… Jakie to dziwne, że serio za każdym razem, ale za każdym, po dotarciu na miejsce wszyscy zdrowieli.

W tym również jeśli chodzi o najcięższy przypadek, tuż przed Paryżem. 3 godziny przed odlotem okazało się, że Mały ma zapalenie oskrzeli i dostał antybiotyk. Więcej o naszych dylematach tamtego czasu i o tym jak generalnie nie zaczynać podróży z dzieckiem znajdziecie tutaj: https://pitupitu.net/jak-nie-zaczynac-podrozy-z-dzieckiem-paris1/

Podałam mu antybiotyk, gdy już byliśmy w hotelu na miejscu, Leo wypocił się w nocy i rano nie miał już absolutnie żadnych objawów. Tak, też nie mogłam w to uwierzyć więc przez resztę wyjazdu byliśmy bardzo ostrożni- zresztą i tak nie mieliśmy wyjścia bo byliśmy tam dokładnie w czasie słynnych zamachów w Paryżu!!! (i nie, nie chcę nazywać tego wtopą i wsadzać w jakieś durne rankingi, bo zginęło tam mnóstwo ludzi, to był strasznie przykry czas i nic fajnego w byciu wtedy tam na miejscu, gdy cały kraj pogrążony był w żałobie. Przeżywaliśmy to dużo mocniej niż gdybyśmy obserwowali po prostu wydażenia w telewizji w domu. Na pewno można to po prostu zaliczyć do ekstremalnych, niecodziennych podróżniczych sytuacji, o której chciałam napisać, wyrzucić z siebie... i tak powstał pomysł na blog, tak btw).

12243459_10207107065611707_7291850599443869609_n

IMG_1620 12240094_10207102101287602_7881856061810944285_n

 

 

4. Nieoświetlone zamki w Szkocji i fakt, że nie przewidzieliśmy, że w listopadzie o 15.00 jest tam już ciemno!

No tak, głupota, ale ZDARZA SIĘ KAŻDEMU (podobno). Przez to co w tytule punktu oraz przez fakt, o którym wczesnniej nie wiedzieliśmy (ale teraz już wiemy doskonale, dlatego ochoczo o tym opowiadamy i Wam ;)), czyli: sezon w Szkocji kończy się wraz z październikiem! nie zobaczyliśmy wielu atrakcyjnych atrakcji. Zamknięte miejsca, do których specjalnie nadłożyliśmy drogi, to:

-najmniejsza destylarnia Szkocji The Edradour (zbierając informacje, jakoś mi umknęło że jest otwarta do października!),

-Ruiny w Elgin (przybyliśmy za późno...)

-Zamek w DUNNOTTAR CASTLE (ogólnie też czynny do października, a że nie był oświetlony to z daleka, gdzie można zostawić auto, nawet nic nie zobaczyliśmy ! 😀 )

i wiele, wiele innych, mijanych po drodze, schowanych w mrokach ciemnej, listopadowej nocy...

No po prostu musimy tam jeszcze wrócić, nie ma innej możliwości, tyle rzeczy nie zdążyliśmy lub nie mogliśmy zobaczyć ;(

IMG_1904

15224770_10210077843839306_1681678256_o-kopia

zamknięta i nieoświetlona... przepiękna katedra w Elgin!!! Zdjęcie powstało po 10 minutach w bezruchu ha ha

14976047_10210077849839456_1954378772_o-kopia

piękny prawda? 🙂 w takich okolicznościach przyrody przyszło nam oglądać jeden z zamków w Szkocji :))

 

5. Niezamówienie samochodu w Toskanii przed przylotem

No tak. Za dużo rzeczy do zrobienia, za mało czasu na ogarnięcie wszystkiego na 100%  i później są efekty, które pamiętasz do końca życia.

Hotel, przeloty, odprawa, dojazd, atrakcje, festiwal wina- wszystko ogarnięte. POZA SAMOCHODAMI. Dopiero po przylocie poszliśmy do wypożyczalni. Dopiero wtedy okazało się, że nikt z 7 osobowej ekipy nie ma odpowiedniej sumy na blokadę na karcie kredytowej (w ogóle mało kto miał wyrobioną kartę kredytową).

Skutkowało to ceną 300% normy, oraz czasem i nerwami już pierwszego dnia po przylocie.

Przez myślenie o tym, jak to zrobić, żeby jak najmniejszym kosztem jednak wypożyczyć te dwa auta, przez długie negocjacje i sprawdzanie wszelkich możliwych na lotnisku konfiguracji nie zdążyliśmy na zachód słońca na plaży (tak przez nas entuzjastycznie oglądany z okien samolotu), byliśmy źli, wygłodniali i już bez kasy na samym początku weekendu. Na szczęście później było już tylko lepiej, a zaczęło się od tego że tuż po odebraniu wypożyczonych w końcu samochodów pojechaiśmy pod krzywą wieże w Pizie (na pizze i wino!) 😀

DCIM133GOPRO

 

 

6. Brak wind w metrze w Moskwie

No i tu nie wiem, czy możemy  to również zaliczyć do wpadek. Zobaczyć Metro w Moskwie było naszym marzeniem. NO ALE BYLIŚMY Z DZIECKIEM, więc żeby je spełnić choć trochę, musieliśmy nosić wózek ze śpiącym Leosiem po schodach, w tym ruchomych, po tej jednej z najgłębszych podziemnych kolejek na świecie...

Dzięki temu, po przyjeździe, dosłownie przez 3 dni nie mogłam wstać z łóżka. Tak mnie połamało, że do tej pory codziennie myślę o zapisaniu się na siłownię 😀 

14075129_10209230073765584_1075544538_o

 

 

7. Brak portfela (w tym dowodu i prawa jazdy) podczas beztroskiej przejażdżki po lesie pod granicą z Białorusią,

gdzie nieco się zgubiliśmy i najprawdopodobniej przekroczyliśmy (albo byliśmy bardzo bardzo blisko) leśną granicę z Białorusią... W skrócie: po wyjechaniu na oślep z lasu, do którego najwidoczniej nie można było wjeżdżać, zatrzymała nas policja. A my, choć bez żadnych dowodów tożsamości przy sobie, pierwsze o czym pomyśleliśmy, to uciszenie Pana Funkcjonariusza żeby nie obudził nam Leosia! Jak to się skończyło mogliście przeczytać już tutaj: https://pitupitu.net/inauguracja-wschod-2016-i-polsko-litewska-marycha/

1476163_10201945951947091_1501508042_n

 

 

8. Zapomnieliśmy, że w Szkocji są inne gniazdka elektryczne

i nie wzięliśmy przejściówek z domu. Tak, to niby mała wpadka, ale skutki były dość znaczące dla całej wycieczki. Przygotowana pieczołowicie i skrupulatnie przeze mnie mapa z trasą na googlach musiała zostać pierwszego dnia przeniesiona na tą papierową. W hotelach, pod wieczór, dostawaliśmy tylko w porywach jedną przejściówkę, więc nigdzie nie zdążaliśmy naładować na jednym gniazdku przez noc wszystkich telefonów i aparatów (które, jak wiemy rozładowują się coraz szybciej, z każdym nowym modelem, mimo niby lepszych baterii). Często więc pod koniec dnie nie mieliśmy już ani aparatów, ani komórek. Przyjeżdżając o 23.00 do hostelu wypadałoby wcześniej dać znać że się spóźnimy, niestety dzięki własnej głupocie byliśmy pozbawieni tej przyjemności i mogliśmy liczyć tylko na dobrą wolę wpuszczającego nas i/lub czekającego na recepcji człowieka:)

15152382_10210026197948191_381010371_o

 

 

9. Brak urlopu w Portugalii

Jadąc w takie cudowne miejsce jak Portugalia wypadałoby nacieszyć się nim ile się da. Niestety, bilety kupiliśmy wcześniej, i nie przewidzieliśmy, że akurat w tym terminie będziemy mieć w pracy kupę roboty... Tak więc, przez 3 z 5 dni pracowaliśmy na miejscu, na zmianę opiekując się Leosiem 🙂 Przez to nie mogliśmy w pełni cieszyć się wyjazdem, nie  pojechaliśmy dalej niż nad Ocean. Ale udało mi się z tego wyciągnąć jakiś pozytyw- dowiedziałam się co to znaczy slow travel! : https://pitupitu.net/slow-travel-porto-bez-przewodnika/

13383851_10208617860460634_1719405389_o

 

 

10. Nocleg w motelu w Polsce, w drodze do Rumunii.

Mocny, ostatni punkt tej nieszczęsnej listy.

Decyzja o majówce w Rumunii, jak zazwyczaj, zapadła dość spontanicznie. Tym razem, jak już wspominałam powyżej, dodatkowe wątpliwości zasiały choroby- Leo miał kaszel od kilku dni, a Adriana właśnie zaczęło ‘rozkładać’. Mimo wszystko zdecydowaliśmy, że pojedziemy. Zapakowaliśmy samochód po dach i wyjechaliśmy z Warszawy koło południa, po drodze zastanawiając się, gdzie wylądujemy wieczorem i czy spać będziemy jeszcze w Polsce czy już za granicą.

Około 22.00 stwierdziliśmy, że czas na stop. Poszukaliśmy przez mapę na bookingu, gdzie mamy najbliższy dostępny hotel/pensjonat/zajazd. Ku naszemu zdziwieniu, okazało się, że większość tego, co się wyświetla nie jest czynne tak późno (nie ma recepcji i nikt nie dojedzie specjalnie, żeby nam otworzyć). W końcu udało nam się znaleźć nocleg tuż pod granicą ze Słowacją.

Dochodziła już północ, gdy dojechaliśmy do Przystanku Dukla. Adrian wyszedł z samochodu załatwić formalności i rozłożyć łóżeczko turystyczne w pokoju, tak żeby od razu przenieść tam naszego małego śpiocha. Przenieśliśmy malucha (wtedy 22-miesięcznego) i zaczęły się schody. Okazało się, że pokój jest mega zimny. Leo zaspany i chory musiał być przebrany w piżamkę, bo nie chciałam, żeby po całym dniu w drodze spał w tym samym. A jednocześnie nie mogłam go wykąpać, bo było za zimno, a ciepła woda też za bardzo nie chciała lecieć z kranu… Po przebraniu położyłam go do łóżeczka, kaloryfery nadal były lodowate. Myśleliśmy że zaraz się rozgrzeją, ale na wszelki wypadek poprosiliśmy obsługę żeby sprawdziła, czy na pewno wszystko działa. Potwierdzili, że tak, piec jest włączony i zaraz się rozgrzeje.

Po pół godzinie okazało się, że Leo w tym zimnie dodatkowo- zmoczył łóżeczko! Więc nie było innej opcji, jak tylko szybko w tym mrozie przebrać go i zapakować do nas. Mimo naszych wątpliwości i pytań zapewniano nas, że grzejniki zaraz zaczną działać. Do rana nic takiego się nie wydarzyło. Całą noc udawaliśmy pieroga w jednej chłodnej kołdrze we trójkę, grzejąc się nawzajem. Wstaliśmy z zimnymi nosami, podkrążonymi oczami i brakiem jakiejkolwiek chęci na cokolwiek ( w tym oczywiście na dalszą drogę do Rumunii).  Pamiętajmy, że w dodatku chłopaki byli chorzy, więc samo to wystarczyłoby im do słabego humoru z rana...

Zeszliśmy na śniadanie i co się okazało? Że pani na recepcji nie umiała obsługiwać pieca i go po prostu wyłączyła… przy jakichś 3 stopniach na zewnątrz i nieogrzewanym na co dzień pokoju wyobraźcie sobie jak tam było zimno. A my na osłodę dostaliśmy spleśniałe ciasto do śniadania i promocję na owe śniadanie czyli minus 5 zł 🙂 Interes roku!!!

Przykre wrażenia próbował zacierać Pan właściciel tego przybytku, ale niestety jak teraz o tym myślę to byliśmy strasznymi frajerami, że zapłaciliśmy za ten nocleg. Następnym razem z pewnością nie damy się tak załatwić, z małym przeziębionym dzieckiem (i Adrianem co gorsza) spać w lodowatym pokoju bez ogrzewania i ciepłej wody... :/


 

Także tego.

Nie uczcie się na swoich błędach- uczcie się na naszych! To zdecydowanie mniej kosztowne i mniej nerwicogenne 😉

Ale nie wspominajmy dalej złych rzeczy, jak rasowi optymiści czas nastawić się pozytywnie na to, co nas czeka w tym roku 🙂

Na osłodę coś ładnego, Roczny Leo vs Dog w miejscu, którego jeszcze nie było na blogu, a zdecydowanie zasługuje na pochwały! Stay tuned, jak to mawia młodzież!

print
Whisky w Szkocji: Destylarnia Glenfiddish + (trochę) Edradour
15 najfajniejszych miejsc 2016! (PODSUMOWANIE ROKU)