luty: Wiedeń (Austria), majówka: Transylwania (Rumunia), koniec maja: Porto (Portugalia), lipiec: Zadar (Chorwacja), sierpień: Moskwa (Rosja), październik: Toskania (Włochy), listopad: Szkocja.
no i Polska! czyli Podlasie, Polesie, Góry Sowie, Mazury, Kraków i Wisła, kilkanaście razy nadMORZE (Trójmiasto i Darłowo).
Nieźle. Wydawać by się mogło, że poza wyciąganiem kasy od rodziców (bo przecież nie mielibyśmy czasu pracować) i jeżdżeniem po "świecie" nic innego nie robiliśmy. A JEDNAK- zostało nam 10 dni urlopu! (czyli mamy pracę) (czyli nr 2. jednak nie jeździliśmy aż tak dużo) 🙂
Co to był za rok!
Intensywny:
Rok, w którym rozpoczęłam pracę po "urlopie" macierzyńskim, z biurem w Gdyni, Adrian też zaczął pracę, ale po prostu nową, z głównym biurem we Wrocławiu (przypomnę, że mieszkamy w Warszawie). W międzyczasie zaczęłam tworzyć ten blog, a Leo zaczął się uczyć zabawy nie tylko z mamą i tatą przez 4h dziennie. To wszystko przy jednoczesnym intensywnym, głównie weekendowym podróżowaniu, jak już wiecie- nie tylko po Polsce, jak przez ostatnie półtora roku z maluchem, ale wciąż oczywiście wszyscy razem. I intensywnym wieczornym oglądaniu filmów i intensywnym spędzaniu czasu razem. (Żebyście, przypadkiem, nie wzięli nas za jakichś szaleńców, co oprócz pracy i hobby nie mają już życia i czasu na lenia i tulenie). Pisanie też więc musiało być co najmniej intensywne albo po prostu treściwe. Możecie więc uznać wszystkie poprzednie wpisy na skróty myślowe 😀
Tylko zagranicznych kilometrów było około 20 000, z czego jakieś 14 000 w samolocie. Około 13 000 po Polsce. 10 lotów międzynarodowych. 7 krajów (+Polska). Dwa zagraniczne wyjazdy samochodem. I tylko jedna wyprawa bez dziecka, które w lipcu skończyło 2 latka. No i te 10 dni zaległego urlopu, który przechodzi na przyszły rok!!! jupi 😀
Zaskakujący:
Najlepsze jest to, że wcale tego nie planowaliśmy. Rok temu o tej porze nie miałam żadnych konkretnych planów podróżniczych. Adrian namawiał mnie na zrobienie bloga o naszych około weekendowych wyprawach na Podlasie (bo obydwoje uważamy ten region za piękny i niedoceniony) i w inne niezbyt dobrze znane tereny, które uskutecznialiśmy, na swoje wielkie zdziwienie, także po narodzinach Leosia (a co do tego czasu, będąc w ciąży, było nam metodycznie wybijane z głowy). To jak to się stało, że tyle się stało? Jakoś, tak, SAMO. Spontanicznie (wiem, Wasze nieulubione słowo).
Dwa z tych wyjazdów odbyły się przy okazji podróży służbowych (Wiedeń i Moskwa), Chorwacja została wymyślona 2 dni przed wyjazdem, bo musieliśmy wziąć urlop - obiecaliśmy naszej Opiekunce, tzn. Opiekunce Leosia- więc pojechaliśmy na zaproszenie nieznajomego znajomego, pożyczonym samochodem w 5 osób z Leosiem, a reszta zagranicy to okazyjne tanie bilety lotnicze (Porto, Toskania, Szkocja). Najdłużej planowana była Toskania, bo jechaliśmy większą grupą. Najwięcej punktów wycieczki zaznaczyłam przed Szkocją, bo nie można się było zdecydować. Wszystkie te miejsca od dawna chcieliśmy zobaczyć, ale nawet nam przez myśl nie przeszło, że stanie to się tak szybko.
W jednym miesiącu (dokładnie w maju) zobaczyliśmy zarówno zachodni kraniec Europy na plaży w Portugalii, jak i wschodnie 'niby dzikie' rubieże Rumunii. Udało nam się spełnić nasze wielkie marzenie i zobaczyć Moskwę. Zdziwiła nas bieda w Porto i świetny, lepszy niż u nas zasięg Internetu w Rumunii. Okazało się, że mogę skakać z wodospadów, Leo może przeżyć bez jęczenia samochodową podróż do Chorwacji, a Adrian może zabierać ze sobą w drogę swój dwuosobowy ogon, mimo nowej, intensywnej pracy.
Dla mnie osobiście zaskakujące było to, że komuś się podoba to co piszę i zdjęcia które robię (Adriana to nie zaskoczyło bo wiedział że robi zajebiste zdjęcia, jak wszystko inne, więc o nim tu nie wspominam). Odkryłam, że moim alter ego jest dzikuska fejsbukowa, która dla nowego lajka da się pokroić. Żartuje. Ale lajki polubiłam jak nigdy wcześniej 😀
Inspirujący:
Udało się zobaczyć, choć na chwilę, przeżyć, dotknąć i ocenić swoim okiem mnóstwo bardziej i mniej znanych miejsc w Europie i Polsce. A co najlepsze poczuć niedosyt w praktycznie KAŻDYM z tych miejsc. Chyba jesteśmy jacyś nienormalni, bo wracając za każdym razem mieliśmy w głowach gotową następną wycieczkę w te rejony i myśli typu "szkoda, że nie zobaczylismy tego czy tamtego, następnym razem chcę to i to!". Nie było ani jednego miejsca czy kraju, gdzie powiedzielibyśmy sobie, że bez sensu, że szkoda, że tam przyjechaliśmy, zmarnowaliśmy czas i pieniądze. Tak więc zła wiadomość dla nas jest taka, że nasza wish lista się niestety nie skróciła, a wydłużyła.
Czasami bywało ciężko: fizycznie, finansowo, psychicznie, zdrowotnie. Przede wszystkim jednak było ##*&%@!!!!!! (Adrian kazał mi wymazać to brzydkie słownictwo). Co by się nie działo złego lub nie do końca zgodnego ze scenariuszami wyjazdów (a o czym chyba mam ochotę Wam opowiedzieć), w głowie pozostają na dłużej same pozytywne obrazy. Pozostaje jedynie to głupie, poczciwe i naiwne, niezwykłe uczucie zwykłej radości z faktu, że udało nam się tyle zobaczyć i poznać. Zobaczyć widokówki na własne oczy. Poznać historię przy okazji, nie na siłę. Obalić albo utwierdzić własne stereotypy.
Nasze dziecko wyjeżdżając z nami zawsze było najważniejsze, ale to nie oznacza, że układaliśmy plan wycieczek tak, żeby pół wyjazdu spędzić na przysłowiowym basenie z kulkami. Zamierzeniem było raczej takie spędzanie czasu, żeby każdy był zadowolony, a nasz malutki jeszcze człowieczek powoli dowiadywał się jaka jest nasza filozofia wspólnego, aktywnego spędzania czasu (no i jak, i kiedy robi się "łaaaał!").
Mamy świadomość, że jesteśmy wielkimi szczęściarzami i jesteśmy za to niesamowicie wdzięczni (losowi? mamie? tacie? sąsiadce? temu facetowi z psem?). Co by się nie stało w następnym roku- te wspomnienia, te zdjęcia i wrażenia pozostaną z nami już na zawsze. Stracimy prace, zachorujemy, będziemy przywiązani do domu? TFU TFU. Oby nie, oczywiście. Ale jeśli- Trudno, życie pisze różne scenariusze. Trzeba zawsze być na to gotowym, że być może to był to ostatni taki rok, ostatnie takie chwile, gdzie mogliśmy (prawie)beztrosko z uczuciem wolności w głowach oglądać cuda świata. Przynajmniej nie będziemy sobie pluć w brodę, że mogliśmy, że mieliśmy okazje, a ich nie wykorzystaliśmy. Wykorzystaliśmy każdą jedną, bez wyjątku. Carpe diem? Trochę tak.
Mam wrażenie że ten rok wykorzystaliśmy na maksa, albo jeszcze bardziej.
Dlaczego nam się to udaje? Pierwsza, najważniejsza sprawa- stanowimy zespół, chcemy (prawie zawsze) tego samego, wyczuwamy swoje nastroje, nie robimy nic na siłę czy na pokaz. Lubimy smak przygody, nawet jeśli tą przygodą jest jeżdżenie bez celu po Podlasiu i czekanie na to co się wydarzy. Chyba jesteśmy odważni. Albo głupi. A jak powiedziała moja była już koleżanka, o nas: "głupi ma zawsze szczęście" :))). Mój tryb pracy (w domu, z komputerem, na pół etatu) pozwala na to, żeby czasami pracować nie w domu, tylko wieczorami, albo gdy Leo śpi. Wymaga to więcej siły, ale się da.
Dla mnie najważniejsze jest, że mój małżon doskonale opiekuje się Leosiem i nie jest stereotypowym 'tatusiem'. Żadne z nas nie opierdziela się, ani na co dzień, ani na wyjazdach. Nie musimy sobie wytykać "zrób to czy tamto, bo ja już mam dość!"- jeśli ja pakuję siebie i Leosia, to Adrian upycha bagaże do samochodu; jeśli ja przygotowuję kanapki, to Adrian ubiera małego; jeśli ja ogarniam mapę przed wyjazdem, to Adrian zabawia w tym czasie Leosia. Uzupełniamy się i dlatego nie jestem umęczona codziennością, mam siłę na działanie w weekendy. Gdybym na co dzień miała na głowie cały dom, pracę i dziecko - JA SAMA- z pewnością nie miałabym chęci i zdrowia na zajeżdżanie się kilometrami w czasie wolnym... Gdyby Adrian zamiast zajmować się popołudniami Leosiem chodził na siłownię dwa razy dziennie albo wymyślał sobie zajęcia na siłę- nie miałabym kiedy (ani nie miałabym siły) opisywać tego wszystkiego tutaj 🙂
Największym sukcesem będzie dla mnie, jeśli na kolejnych wyjazdach będziemy się razem bawić tak dobrze jak do tej pory, nie myśląc o tym, żeby zrobić to czy tamto, bo lepiej będzie wyglądało na blogu... Wtedy na pewno to zauważycie, bo jak jest fajnie, to zdjęcia zazwyczaj się udają 😉
Jak to podsumować?
Przede wszystkim, widzimy już coraz wyraźniej, że ciągnie nas raczej w rejony mało zaludnione (Szkocja, Rumunia, wschód Polski: Podlasie, Polesie, mało turystyczne rejony Chorwacji) naturalnie piękne, nieskażone nowoczesnością i betonem. Wyjątkiem potwierdzającym regułę była w tym roku Moskwa- zachwyciła nas przede wszystkim historią i duchem byłego imperium. Gdybyśmy mieli już teraz planować, gdzie chcemy wrócić lub pojechać- byłyby to jeszcze dalej wysunięte na północ rejony Szkocji, jeszcze dalsze rejony Rumunii, dalsze zjeżdżanie wschodu- Podlasie, Białoruś, Ukraina, Rosja. Islandia. Końce świata. To nas inspiruje i ciekawi. Ciągnie nas do świeżego powietrza. W odróżnieniu do tego, które mamy na co dzień. Duże europejskie miasta- ok, ale tylko na weekend. Dalekie zagranice- może, ale chyba jako odpoczynek.
Chyba. Bo tak na prawdę, tak jak nie widzieliśmy co nam przyniesie mijający rok, tak nie wiemy, co będzie w przyszłym. I to jest w tym wszystkim najlepsze!
Zamiast tradycyjnego opisu tego, co w tym roku przeżyliśmy i widzieliśmy, a co już właściwie było na blogu, wybraliśmy wspólnie nasze ulubione miejsca (kolejność przypadkowa), na wspomnienie których najszerzej nam się cieszą mordki 🙂 Ciężko ze sobą porównać tak skrajnie różne miejsca, które w tym roku widzieliśmy, miernikiem niech więc będzie nasze wewnętrzne, bardzo subiektywne poczucie WOW. Jeśli czujecie, że czujecie podobne, może coś z tego zainspiruje i Was!
Nasze najpiękniejsze, ulubione, najfajnieszje miejsca 2016!
1. Zamek chłopski w Rasnov (Rumunia)
Region Siedmiogród, Transylwania- co już samo w sobie brzmi dla mnie tak tajemniczo, że ciaary.
Zamek, zbudowany przez Krzyżaków, ale po ich wygnaniu utrzymywany przez okolicznych chłopów, bez żadnego pałacu czy dworu, na wzgórzu, do wspólnej obrony przed potencjalnym wrogiem. Fajny przykład chłopskiej solidarności i wspólnej pracy w imię wspólnego wroga ( w tym wypadku Imperium Osmańskiego). Piękny widok na okoliczne wzgórza. W dodatku trafiliśmy na mgłę i deszcz, co jeszcze wzmogło poczucie bajki i tajemnicy średniowiecznych, smutnych czasów. Więcej o tym, co można zobaczyć w Rumunii znajdziecie tutaj: https://pitupitu.net/category/rumunia/
2. Wodospady w Parku Velebit (Chorwacja)
Coś, czego nigdy byśmy nie zobaczyli, gdyby nie zaprowadził nas tam nasz znajomy, hobbystycznie skaczący z wodospadów od dziecka. Zaprowadził nas w miejsce niedostępne dla turystów (w szczycie sezonu, w najpopularniejszym regionie w okolicy!!!). Niedostępne w odróżnieniu od tych, które wszyscy znają, i o których wrzeszczą przewodniki, czyli wodospady Krka i jeziora Plitwickie, a również naturalnie piękne, z czystą krystaliczną wodą. Super przeżycie, szczególnie że jako jedyna (duma! duma!) bezmyślnie zaufałam naszemu znajomemu i skoczyłam z tego wodospadu! I nawet przeżyłam! Filmik z relacją z tego wiekopomnego (zdaję sobie sprawę, że tylko dla mnie) wydarzenia tuż pod zdjęciami 😉
A więcej o naszej Chorwacji znajdziecie tutaj: https://pitupitu.net/wakacyjne-wakacje-chorwacja-rulezz/
3. Kładka patriarchów w Moskwie i jej okolice (Rosja)
No to po prostu było cudne popołudnie. Środek lata, w końcu razem w Moskwie, ciepło, zimne białe wino i te niesamowite widoki. W skrócie: Lato, chillout, Moskwa: https://pitupitu.net/lato-chillout-moskwa-3/
4. Kościół warowny w Biertan (Rumunia)
Moje definitywnie ulubione miejsce w Rumunii. Po pierwsze, nigdy w życiu nie widziałam takiej budowli, czyli kościoła z TRZEMA pierścieniami murów obronnych. Po drugie i co ważniejsze, chodząc po jego 'podwórku' i oglądając kościół od środka, miałam poczucie cofnięcia się w czasie. Autentycznie. Gorące powietrze się zatrzymało, świerszcze cykały, kwiaty pachły... A te mury, nieodnowione, autentyczne, zmacane przez nas- zdawały się opowiadać historie sprzed wielu stuleci. I ta niesamowita zieleń na wzgórzach dookoła!
5. Hotel Kildrummy (Szkocja)
Hotel w starej rezydencji, na posesji której znajdują ruiny zamku z XIII wieku... Pobyt w hotelu, dla którego warto spędzić 14h w podróży z małym dzieckiem!!! Nie żartuję. Żeby się nie powtarzać, odsyłam do pełnego tekstu z mnóstwem zdjęć 😉 https://pitupitu.net/kildrummy-park-castle-hotel-szkocja/
6. Metro w Moskwie (Rosja)
To było coś! Słyszeliśmy coś o tym wcześniej, ale nie sądziliśmy że na żywo wygląda AŻ TAK.
Metro również zasłużyło na osobną relację. Zdjęcia oraz niesamowita historia powstania znajuje w artykule, który doczekał się największej odsłon (i lajków) spośród wszystkich na blogu w 2016! :)))) o dokładnie tutaj zapraszam po więcej: https://pitupitu.net/najpiekniejsze-metro-swiata-moskwa1/
7. Wiatrak w Białousach (Polska)
Nigdy nie należałam do jakichś wybitnych fanów wiatraków, chociaż muszę przy tej okazji wspomnieć, bo mi Mama nie daruje, że w moim rodzinnym Darłowie (a właściwie jego okolicach) znajduje się największa podobno farma wiatrowa we wschodniej Europie. No wow, nie? Wracając do tematu. Wiatrak w Białousach, czyli totalnie don Kichot'owaty okaz z naszej wyobraźni, ujawnił się nam na żywo podczas jednej z nieśpiesznych przejażdżek bez celu po Podlasiu. Stał sobie, samotnie, na środku pola, i może cały czas stoi i niszczeje. Taki tam widoczek ze starej książki, jakich po prostu już się nie spotyka.
Więcej o tym wypadzie na wschód znajdziecie tutaj: https://pitupitu.net/wakacjowac-i-nie-zwariowac/
8. Góry Sowie i Zamek Książ (Polska)
Ogromne zaskoczenie- Dolny Śląsk jest na prawdę wyjątkowym miejscem na mapie Polski! Te zamki, te opuszczone dwory, te tajemnice III Rzeszy- wszystko to sprawia, że już nie możemy się doczekać jakiegoś weekendu w tej okolicy. To po prostu trzeba zgłębić! Jak na razie o tym rejonie mamy na blogu jedną relację: https://pitupitu.net/dolny-slask/
9. Certaldo (Włochy)
Jak można źle wspominać dwa dni we włoskim miasteczku ze średniowieczną zabudową, w którym właśnie odbywał się lokalny, mały festiwal włoskiego wina i jedzenia, jeśli byłaś/byeś tam ze swoim ukochanym/ukochaną i przyjaciółmi??? No jak? No właśnie. Obowiązkowy punkt na tej liście. Jeśli chcecie pooglądać więcej zdjęć z naszego październikowego weekendu w Certaldo na festiwalu Bccaccesca, zapraszam tutaj: https://pitupitu.net/festiwal-boccaccesca-2016-wino-jedzenie-i-toskania/
10. Ukryty cmentarz na Polesiu (Polska)
Są takie miejsca w Polsce, do których chce się wracać. Jedną z takich krain jest dla nas Podlasie i pobliskie Polesie. Jeśli akurat mamy wolny weekend i chcemy spędzić tam kilka dni, nie musimy martwić się o to, czy będzie co robić, co oglądać albo czym się zachwycać. Wystarczy, że wsiądziemy w samochód i za jakieś 150 km zaczniemy się rozglądać. Tak też było i tym razem. Villę Spełnione Marzenia na Polesiu nazwaliśmy naszym Miejscem Mocy- było tam wszystko czego potrzebowaliśmy do szybkiej regeneracji po tygodniu w Warszawie. Między innymi tajemnice i nieznane nikomu z zewnątrz miejsca, czyli właśnie ukryty cmentarz. Oglądany przy zachodnie słońca, zarośnięty, tuż za byłą cerkwią przemianowaną na kościół. Coś magicznego było w tym miejscu.
https://pitupitu.net/na-podlasie-na-polesie-w-miejsca-mocy-go-go-go/
11. Moskt Ludwika I w Porto (Portugalia)
Jak dla nas- oprócz kafelek azulejos i obdrapanych kamienic, to symbol Porto. Wygląda jak położona wieża Eiffla, widać go z każdego prawie miejsca w mieście i jest zjawiskowo malowniczy. No i trafiliśmy na niego na naszym pierwszym spacerze po mieście. Wiemy na pewno: przejście tym mostem gwarantuje chwilowe przeniesienie w krainę wina Porto!
12. Wiadukt Glenfinnan (Szkocja)
Jedna z tym budowli, które dopiero na miejscu robią wrażenie. Wielki, wyłaniający się z zamglonych gór wiadukt, który posłużył jako plener dla wielu filmów, w tym tego najsłynniejszego, czyli Harrego Pottera! Kolejne miejsce jak z bajki.
13. Wybrzeże Oceanu, obok Matosinhos (Portugalia)
Magiczne chwile, gdy udało się w końcu dotrzeć na plażę w okolicy Porto. Po całym dniu chodzenia po mieście, mieliśmy w końcu chwilę na podziwianie zachodu nad Oceanem, no i świętowanie moich urodzin 😉 Leo ganiał po plaży a my, wraz ze znajomą, degustowaliśmy Vinho Verde- przeciwieństwo wina Porto (na moje szczęście!;) ).
14. Plaża Bosana (Chorwacja)
Jeśli na plaży nie lubisz tłumu turystów oraz pięciominutowych spacerów relacji ręcznik-morze, ta plaża powinna Ci się spodobać. Ukryta, kameralna, na max 30 ręczników, naturalna. Bez wygodnego zejścia dla turystów, w jedynej zielonej oazie na pustynnej, księżycowej wyspie Pag w Chorwacji: https://pitupitu.net/wakacyjne-wakacje-chorwacja-rulezz/
15. Podlasie! Nasze ulubione 🙂
Pisząc o ulubionych miejscach w 2016 nie mogę nie wspomnieć o caaałym Podlasiu. Nie o jednej atrakcyjnej atrakcji, czy jednym hotelu. O CAŁYM PODLASIU. Przyroda, ludzie, staropolskie budownictwo, mieszkanka kultur, świątynie, Tatarzy. To jest kraina, która jak już wspomniałam, zasługuje na więcej miejsca na naszym blogu. Już kilka lat przemierzamy ją w wolne letnie weekendy i jak do tej pory jeszcze nas nie zawiodła. Tak zwany pewny pewniak na 2017! 😉